O rany…ale ja głupia
jestem… A mogłam mieć dach nad głową, no i wyżywienie…i może coś na kształt
rodziny… Wystarczyłoby tylko powiedzieć jedno „Tak”, a nie siedziałabym teraz
całkiem sama w jakimś zaułku, w dodatku marznąc w środku nocy. No błagam. Czy może
być gorzej…? No cóż…mój żołądek podpowiada mi, że jednak tak.
***
Kilka godzin wcześniej.
Obudziłam się w
jakimś nieznanym mi pomieszczeniu. Po chwili namysłu doszłam do wniosku, że
jeśli naprawdę straciłam pamięć, to większość rzeczy będzie mi nieznana.
Leżałam na brzuchu na macie, będąc przykryta kocem. To prowizoryczne łóżko
znajdowało się na środku obszernego pokoju, który w daleko idących wnioskach
uchodzić by mógł za salon. Oprócz kanapy pod ścianą, małego regaliku no i
oczywiście mnie, nie znajdowało się tu nic a nic. Spróbowałam się unieść i
oprzeć na łokciach, ale zaraz syknęłam przeciągle z bólu, który napatoczył się
w plecach i opadłam z powrotem na matę. Leżąc tak i przylegając policzkiem do
ziemi, zadałam sobie podstawowe, no i dość zaprzyjaźnione już ze mną pytanie:
„gdzie ja tak właściwie jestem?!”
Bordowe włosy przysłoniły mi pole widzenia,
jednak mój słuch wciąż pozostawał nienaganny. Usłyszałam szuranie otwieranych
drzwi i stukot kroków. Odgarnęłam ręką kosmyki z twarzy i uniosłam lekko głowę.
Po chwili obok mnie uklęknął ten sam chłopak, którego widziałam gdy straciłam
przytomność. Niesamowite pierwsze spotkanie, nie ma to tamto.
- Obudziłaś się! –
ucieszył się.
- Miło, że zauważyłeś
– odparłam, ponownie próbując podnieść się na łokcie i ponownie opadłam z
powrotem na matę – to twój dom? – spytałam leżąc twarzą do podłogi.
- Nie. Właściciel
jest w drugim pokoju. A teraz leż przez chwilę w spokoju, proszę – powiedział.
Nie było powodu dla
którego mogłabym go nie posłuchać. Nie wyglądał groźnie, a wręcz przeciwnie –
całkiem sympatycznie. Choć wcale go nie znałam, polubiłam go. Ułożyłam się
wygodniej i czekałam na to, co się stanie. Po chwili poczułam miłe ciepło
rozchodzące się po moim ciele, biorąc źródło od pleców. Jednocześnie ból
zelżał, a po chwili już w ogóle go nie było czuć.
- No. Skończyłem! –
uśmiechnął się granatowowłosy.
- A co zrobiłeś? –
zainteresowałam się.
- Zaleczyłem Ci ranę
na plecach – odparł.
- Zaleczyłeś? Niby
jak? – zdziwiłam się.
- No..- zaczął, ale
przerwał mu kolejny dźwięk otwieranych drzwi i do pomieszczenia weszły dwie
osoby: brązowowłosy mężczyzna z kozią bródką i rudowłosa kobieta. Byli do
siebie niesamowicie podobni. Oboje usiedli na kanapie i przypatrywali mi się z
uśmiechem. Ja także usiadłam, tym razem bez nawet śladu bólu. Takie miłe
uczucie. W pokoju zapanowała przytłaczająca cisza – wszyscy wpatrywali się w
siebie po kolei, ale nikt nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Wprost nie
cierpię takich sytuacji, więc odezwałam się pierwsza:
- No więc…- urwałam.
- Co „no więc”? –
spytał mężczyzna.
- No…nie wiem od
czego zacząć. Lepiej od tego, kim wy jesteście, czy od tego gdzie ja jestem?
Kobieta zachichotała
i założyła nogę na nogę kierując na mnie spojrzenie swoich złocistych oczu.
- Jestem Suisen –
powiedziała po chwili miękkim głosem podając mi rękę – miło mi Cię poznać.
Uścisnęłam ją i zadałam sobie pytanie – a jak się ja nazywam?!
- Kanja, jej brat. Mi
również bardzo miło – szatyn także się przywitał. Wciąż nie otrzymałam
odpowiedzi od mojej świadomości.
- Hanatarou Yamada –
przedstawił się ostatni. Spojrzałam się na ścianę, skupiłam bardziej i wreszcie
mnie olśniło!
- Kyorinu Matsuki –
powiedziałam uśmiechając się. Czyli jednak z moją pamięcią nie jest aż tak źle
– no więc, teraz możemy przejść do drugiego, równie istotnego pytania – gdzie
ja jestem?
- W Soul Society.
Dokładniej w 63 okręgu Rukongai – odparł brązowowłosy opierając się wygodniej
na kanapie.
- Hmm…a tak jakoś
jaśniej? – spytałam po chwili.
- Społeczeństwo Dusz,
to wymiar zamieszkały przez dusze – takie zwykłe jak ty, ja czy Suisen, oraz
shinigami jak Hanatarou. Składa się z 79 okręgów Rukongai i centrum zwanym
Seireitei. W Dworze Czystych Dusz mieszkają Bogowie Śmierci, są odpowiedzialni
za utrzymanie równowagi pomiędzy naszym wymiarem, a Światem Żywych. Mają za
zadanie niszczyć tych złych – Pustych i odsyłać dusze błąkające się po ziemi
tutaj, wykonując tak zwane „pogrzeby dusz” – wyjaśnił mi to, po czym westchnął
i przetarł dłonią twarz. Uśmiechnął się i dodał – to jest powierzchowne
wytłumaczenie, ale myślę, że na razie Ci wystarczy. Więcej szczegółów poznasz,
gdy pomieszkasz tu dłużej.
Pokiwałam głową i
wbiłam wzrok w podłogę. Po chwili dotarł do mnie sens jego słów.
- „Tu”, to znaczy
gdzie? – spytałam wstając i otrzepując się.
- No tutaj. W tym
domu.
- Ah… - mruknęłam.
Nie chciałam nic mówić, ale głupio mi było tu zostać. Nie znam ich ani nic, a
oni proponują mi dach nad głową – no nie wiem…
- Masz tu kogoś? – spytała kobieta.
- Masz tu kogoś? – spytała kobieta.
- Nie – odparłam
kierując się do wyjścia – ja się już pożegnam. Nie będę robić kłopotu. Dziękuję
za wszystko.
- Jeśli nikogo nie
masz, to gdzie się podziejesz? Nie będziesz robić kłopotu. Inaczej byśmy Ci
tego nie proponowali. Zgódź się. – powiedział Kanja.
- Nie. Poradzę sobie
– odpowiedziałam trochę niepewnie i otworzyłam drzwi. Zatrzymałam się w progu i
obróciłam się na chwilę – jeszcze raz bardzo dziękuję – po czym opuściłam ten
dom, kierując się w bliżej nieznanym kierunku.
***
Nawet nie wiem co
wtedy mną kierowało. Podjęłam głupią decyzję od której właściwie już nie ma
odwrotu – przeszłam na pieszo około 5 kilometrów, jestem
zmęczona jak diabli i co najważniejsze, nie kojarzę ni w ząb drogi którą
przeszłam, więc nijak nie uda mi się tam wrócić. Cholera, no. Podkuliłam nogi i
oplotłam je ramionami. Oparłam brodę na kolanach i zamknęłam oczy starając się
nie myśleć o coraz głośniejszym burczeniu dobiegającym z mojego brzucha. Po
chwili poczułam jak pojedyncza kropla spadła mi na głowę, następnie kolejna na
rękę i jeszcze jedna i następna. Po chwili rozpadało się na dobre. Westchnęłam
przeciągle, gdyż właściwie nie miałam gdzie się schować. W zasadzie nie było
tak źle. Choć nie wiem jakbym się starała, nie umiałam się wściec, że nie dość,
że zostałam tu całkiem sama to jeszcze niebo podzielało mój nastrój i się
rozbeczało. Lubię deszcz. Z dotknięciem każdej jednej kropli czułam miłe
drżenie. Jednak jeśli teraz przemoknę, najprawdopodobniej się przeziębię. Ale
to jakoś nie miało dla mnie teraz większego znaczenia. Odprężyłam się i
rozluźniłam mięśnie, dając się ponieść muzyce deszczu.
Było miło, ale się
skończyło. Ulewa wciąż trwała, a mi zrobiło się o wiele zimniej niż wcześniej.
Nie cierpię zimna. Mimowolnie zaczęłam drżeć na całym ciele. Skuliłam się
jeszcze bardziej, starając się zachować tyle ciepła ile tylko się da, jednak
nie szło mi to jakoś specjalnie efektywnie. Powoli przestawałam czuć palce i u
rąk, i u nóg. Nagle poczułam jak coś ciepłego okrywa moje ramiona. Podniosłam
głowę i zobaczyłam uśmiechniętego Kanję.
- Dasz sobie radę,
tak? No nic. Chodź ze mną. – to powiedziawszy podał mi rękę i pomógł wstać.
Ruszyliśmy do głównej alejki między domami dalej wzdłuż na północ. Chwilę
później dotarliśmy do niewielkiego powozu w który zaprzęgnięty był jeden koń.
On usiadł z przodu i chwycił lejce, ja usiadłam na sianie i przykryłam się
szczelniej płaszczem, który mi dał.
Dojechaliśmy na
miejsce jakieś 25 minut później. Brązowowłosy zsiadł pierwszy i zaprowadził
mnie do środka. Tam zajęła się mną Suisen, a on poszedł ulokować konia w stajni.
- Rany! Jesteś cała
mokra! Chodź się szybko przebierz zanim…- nie dokończyła, gdyż przerwałam jej
donośnym kichnięciem -…się przeziębisz.
Zaśmiała się cicho i
zaprowadziła mnie do łazienki dając przy okazji ręcznik i suche ubranie. Wzięłam
prysznic i od razu zrobiło mi się cieplej. Ubrałam się i wróciłam do pokoju.
Rudowłosa podała mi kubek z herbatą i miskę jedzenia, po czym poleciła mi
usiąść na kanapie.
- Martwiliśmy się. –
powiedziała.
- Czemu? – zdziwiłam
się.
- Bo niecodziennie
spotyka się dziewczynę, która trafia do nas będąc jedną nogą w grobie. Zapadłaś
nam w pamięć, ot co – zaśmiał się Kanja wchodząc do pomieszczenia. Uśmiechnęłam
się lekko.
- Ale jak mnie
znalazłeś, Kanja- san?
- W zasadzie
poszedłem Cię szukać, ale dotarło do mnie, że to jak szukanie igły w stogu
siana. Nawet nie wiedziałem w którą stronę żeś polazła. Jednak robiąc kolejny
raz kółeczko, poczułem twoje reiatsu. Było tak silne, że wydawało mi się, że
jesteś niedaleko. Jednakże im bardziej się zbliżałem, tym stawało się bardziej
dokuczliwe, nawet jak dla mnie. Po chwili jednak wszystko się ustabilizowało i
wtedy zobaczyłem Ciebie. Dalszą część historii już znasz.
- Reiatsu…?
- Energia duchowa.
Każdy posiada jej chociaż odrobinę. Szczerze powiedziawszy, u Ciebie jest jej
całkiem sporo.
- Aha.. – dopiłam
resztę napoju, po czym ziewnęłam. Przetarłam oczy i kichnęłam. Nie cierpię
kichać.
- Połóż się już.
Jeśli Ci to nie przeszkadza, będziesz spać na kanapie – uśmiechnęła się
rudowłosa.
- Ależ nie. W
porządku – odparłam. Po chwili kobieta podała mi koc i poduszkę, a następnie
razem z mężczyzna opuścili pokój. Rozłożyłam pościel, ułożyłam się wygodniej i
natychmiast zasnęłam.
***
Od tamtego dnia,
minęły dwa piękne miesiące. Zamieszkałam razem z Kanją i Suisen, oczywiście nie
jako darmozjad. W zamian za posiłki i dach nad głową, pomagałam im jak tylko
mogłam: w domu, w ogrodzie, nawet znalazłam pracę w pobliskiej kawiarence by
przynieść trochę grosza. Przywiązałam się do nich, obdarzyłam ich, chyba można
by powiedzieć, swego rodzaju miłością. Była tylko jedna rzecz, która mi
przeszkadzała - pytanie „skąd ja się tu wzięłam?”. Jedyna racjonalna i logiczna
odpowiedź to taka, że dostałam amnezji podczas pogrzebu duszy. Jakoś mi to
życia nie zatruwało. Normalnie sielanka. Do pewnego momentu…
Tego dnia siedziałam
razem z Hanatarou na wzgórzu niedaleko mojego domu. Obserwowaliśmy spokojny
strumyk u podnóża, który leniwie obijał się o kamienie leżące na obu brzegach
koryta. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim i o niczym, zupełnie jakbyśmy
znali się od nie wiadomo kiedy. Czasem znajdował czas by mnie odwiedzić. Można
by powiedzieć, że zaprzyjaźniliśmy się.
W pewnym momencie
usłyszeliśmy przerażone wrzaski ludzi i…ryki Pustych. Natychmiast spojrzeliśmy
w tamtym kierunku i zobaczyliśmy uciekające dusze i sunące za nimi kilka ogromnych
stworów. Przypominały gąsienice z mnóstwem ostro zakończonych odnóży. Wyły
niemiłosiernie. Zbiegliśmy ze szczytu i pognaliśmy w stronę domu. Będąc już w
pobliżu, zamarłam. Widziałam, jak Kanja odciąga Suisen pod pobliski głaz. Kobieta
była cała we krwi. Uniosłam dłonie do twarzy, zakrywając sobie usta. Nie
podeszłam bliżej, sama nie wiem czemu. Stałam na środku alejki jakbym przyrosła
stopami do ziemi. Czułam się taka bezsilna…okropne uczucie. Nikomu nie polecam.
Podniosłam wzrok przed siebie i zauważyłam jak jedno ścierwo zaczęło sunąć w
moją stronę najwyraźniej wyczuwając łatwy kąsek. Nawet nie ruszyłam się z
miejsca. Czekałam na to, co się stanie nie czując strachu. W momencie gdy Pusty
zamachnął się odnóżem, zamknęłam oczy spodziewając się bólu. Zamiast tego
usłyszałam męski krzyk i odgłos jakby ostrze przecięło powietrze i w czymś się
zatopiło. Uniosłam powieki, ale nie dane mi było się czemukolwiek przyjrzeć,
gdyż poczułam mocne szarpnięcie w okolicach brzucha. Ktokolwiek uratował mi
życie, teraz trzymał mnie w pasie i z zawrotną prędkością oddalał się z miejsca
w którym zabawiały się te zamaskowane maszkary. Z boku migały mi tylko długie
czerwone włosy. Po chwili puścił mnie i pchnął na ścianę pobliskiej chałupki.
Teraz miałam okazję lepiej mu się przyjrzeć. Udało mi się tylko przyuważyć
liczne tatuaże na ciele i czarne kimono, zupełnie jak u Hanatarou, zanim na
mnie krzyknął.
- Co Ty wyprawiasz?!
Chciałaś dać się zabić?!
- A co to ma za
znaczenie? Jedno życie w tę czy we w tę to nie jest duża różnica. Poza tym, kim
Ty jesteś żeby mnie pouczać!? – odgryzłam się.
- Abarai Renji,
porucznik 6. dywizji pod dowództwem Kuchiki Byakuyi. – powiedział wypinając
dumnie pierś.
- Porucznik…
-mruknęłam cicho.
- Właśnie. Z
resztą…nie ważne. Po prostu poczekaj tu i…nie daj się zabić – rzucił i pognał w
stronę walczących. Wybiegłam na środek drogi, chcąc lepiej widzieć całą
rozgrywkę. Patrzyłam z ogromnym podziwem na trzech mężczyzn: łysego, blondyna i
mojego wybawiciela. Walczyli z tymi potworami wybijając po kolei jednego po
drugim. Szczerze powiedziawszy czułam lekką zazdrość – strasznie mi się to
spodobało. Po kilku minutach wszyscy przeciwnicy zostali zniszczeni, a Renji
chwilę później dotarł do mnie i zmierzył mnie wzrokiem.
- O proszę! Żyjesz!
Jednak dałaś radę! – rzucił ironicznie.
- Już skończ. Zabierz
mnie tam z powrotem. – odparłam.
- Jak sobie chcesz –
mruknął i…tak po prostu przerzucił mnie sobie przez ramię! No błagam! - Co Ty odwalasz?! – wrzasnęłam wściekła bijąc
go pięściami w plecy, ale on sobie chyba nic z tego nie robił. W końcu kopnęłam
go w brzuch. Zatrzymał się na chwilę, odetchnął i powiedział:
- Uspokój się, bo
będziesz wracać na piechotę!
Przestałam wierzgać.
Godziło to w moją godność, jednak nie miałam zamiaru iść na własnych nogach.
Zajęłoby mi to z 30 minut, jemu tylko 30 sekund. Gdy wreszcie postawił mnie na
ziemi, podbiegłam do mojego brązowowłosego opiekuna i zatrzymałam się,
wstrzymując oddech. W oczach zaczęły mi się zbierać łzy, gdy widziałam, jak
Yamada i ten blondyn używając kidou próbują leczyć Suisen, jednak rana na
brzuchu była zbyt głęboka i nie dawało to żadnego skutku. W pewnym momencie
kobieta uniosła lekko dłoń do góry i przywołała mnie do siebie. Ukucnęłam obok
niej, a ona dotknęła delikatnie opuszkami palców mojego policzka.
- Ja…- zaczęła, ale
kaszlnęła krwią – o…opiekuj się Kanją. Wiesz dobrze, że on zginie bez Ciebie… -
szepnęła, uśmiechając się samym kącikiem ust.
- Ale co Ty mówisz!
Przecież…przecież Ty…! – nie dokończyłam. Głos uwiązł mi w gardle, a z oczu
pociekły mi łzy. Chwyciłam jej dłoń i przycisnęłam mocniej do mojej twarzy
jakby w rozpaczliwej próbie zatrzymania jej tutaj. W końcu Suisen zamknęła
oczy, a jej głowa opadła bezwładnie na ramię. Zacisnęłam powieki starając się
uspokoić. Na próżno. Miałam ochotę krzyczeć…wręcz wyć.
- Tak mi przykro… -
szepnął blondyn.
- Niepotrzebnie. To
nie twoja wina – mruknęłam drżącym głosem. Po chwili poczułam jak ktoś łapie
mnie za ramię. Spojrzałam w bok i zobaczyłam Kanję. Jego oczy również
przepełniał smutek. Nic dziwnego – w końcu stracił siostrę. Wstałam i wtuliłam
się w niego ukrywając twarz w jego klatce piersiowej. Nagle usłyszałam jakiś
krzyk. Skierowałam swój wzrok w tamtą stronę i spostrzegłam trzeciego i
ostatniego mężczyznę. Wołał coś o nowych intruzach w okolicy 54 okręgu, jednak
gdy zdał sobie sprawę co się stało, przymknął się. Po chwili ciszy Abarai
szepnął, że obowiązki wzywają więc muszą już iść. Nie wiem po co to powiedział.
To w końcu ich praca.
Ja i Kanja
pochowaliśmy Suisen na rozległej polanie kawałek drogi od domu. On potem wrócił
do niego, a ja usiadłam na dachu obserwując zachód słońca. Jakoś nigdy nie
interesowały mnie tego typu pierdoły. Teraz jednak, mając więcej czasu na
przemyślenia, zauważyłam piękno tego zjawiska. Złocista kula powoli niknąca za
majestatycznymi sylwetkami drzew. Piękno…jest ulotne…tak, jak ludzkie życie…
Jedna samotna łza spłynęła mi po policzku, jednak po chwili otarłam ją. Nie
powinnam się rozklejać. Nie jestem mięczakiem. Mięczaki nie zostają shinigami.
Tak. To moja decyzja. Już nigdy nie pozwolę nikomu cierpieć. Nigdy nie
dopuszczę do tego, aby ktokolwiek mi bliski musiał umrzeć. I już nigdy nie będę
płakać. Nigdy.
-----------------------------------
Ohayo! Tak jak obiecałam jest dłuższa niż poprzednia ;D opłaca się opracowywać 2 dni tekst napisany w pół godziny xDD Zwracam się z prośbą do biernych czytelników, aby zostawili po sobie jakiś ślad ;)
No i ogółem o komentarze - konstruktywna krytyka Rlz ^^
Cześć.
OdpowiedzUsuńInformuję o najnowszym rozdziale na www.anotherlifeofdracomalfoy.blogspot.com
Zapraszam do czytania i komentowania!
Zamiast wchodzi codziennie możeszdodać mojego bloga do obserwowanych (panel nawigacyjny > lista czytelnicza > dodaj). Na bleachem nie przepadam ale opowiadanie całkiem całkiem ;P trochę nie rozumiem bo czytam tak jak by od środka xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Zapowiada się ciekawie :D Twoje postaci mają więcej głębi niż większość blogaskowych bohaterów.
OdpowiedzUsuńPisz dalej i wklejaj notki.
Wspaniałe. *-* Uwielbiam to czytać, podziwiam cię za styl pisania. c:
OdpowiedzUsuńWow, z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej lubię Twoją bohaterkę, zaimponowało mi, jak odmówiła bezpiecznego schronienia, ponieważ nie chciała być dla nikogo ciężarem. A później cały czas pomagała swym dobroczyńcom, by w ten sposób im się jakoś odwdzięczyć. Widać, że dziewczyna ma serce po właściwej stronie :)
Atak Hollowów opisany z emocjami, dzięki czemu łatwiej było mi się wczuć w Twoją bohaterkę. No, a śmierć Suisen... Przyznaję szczerze, że przy tym fragmencie miałam łzy w oczach. Ech, potrafisz zagrać na emocjach, dziewczyno, ale to bardzo dobrze.
Końcowe postanowienie bohaterki sprawiło, że polubiłam ją jeszcze bardziej. Cel, w jakim pragnie zostać Shinigami jest godny pochwały i mam nadzieję, że uda jej się go osiągnąć :)))
W każdym bądź razie, będę jej gorąco kibicować ;)
Pozdrawiam serdecznie ;*
Szkoda Suisen, ale ktoś musiał zginąć żeby Matsuś zechciała zostać shinigami. Oj, bidulka jeszcze nie wie co ją tam czeka. C:
OdpowiedzUsuńHm hm hm. No i jak zwykle pożera mnie ciekawość na temat tego, z kim naszą bohaterkę połączą więzy miłości? xD
OdpowiedzUsuńNo nic ja już tak mam.
Całkiem zgrabnie wychodzi ci opisywanie emocji, ogółem dobrze piszesz i przyjemnie się czyta.