Gdy tylko nadszedł
odpowiedni do tego czas, udałam się na egzaminy wstępne do Akademii Shinou.
Kanja bardzo mi pomógł. Gdyby nie on, wciąż byłabym kompletnie zielona we
wszystkich tych sprawach związanych z Shinigami i całą resztą. Co było dla mnie
wielkim szokiem – dostałam się do klasy pierwszej.
Na wszelki wypadek
tylko, moje znamię zostało obandażowane – nie chciałam narażać się na różne
dziwne reakcje ze strony ludzi z Akademii.
Pierwszego dnia
początek zajęć obejmowały lekcje teoretyczne. Chociaż siedziałam dopiero w
siódmym rzędzie od końca, na około 40 rzędów, mój słuch wciąż pozostawał
nienaganny. Chłonęłam każde słowo nauczyciela skrzętnie je notując.
Dowiedziałam się czegoś, co mnie zaintrygowało. Mianowicie przypadków, gdy
Zanpakutou materializuje się w naszym świecie jest niewiele, a te, gdy był
widoczny dla kogoś oprócz jego właściciela – zaledwie 3. Gdyby się nad tym
zastanowić, to ze mną 4. Gdy potem pytałam się znajomych o ich doświadczenia z
Zabójcami Dusz, niewiele się dowiedziałam. Jedynie jeden zielonooki brunet imieniem Ouko
Shion był w stanie powiedzieć, że czasem coś słyszy. Czyli chyba nie było ze
mną aż tak źle…?
Następnie ruszyliśmy
na zajęcia z Kidou. Po tych dwóch godzinach stwierdziłam, że nie jest to coś,
co wychodzi mi najlepiej. Nasza klasa ustawiła się w 5 rzędach. Ja siedziałam w
2 rzędzie. Gdy pierwszy wstał i ustawił się naprzeciw senseia, on wyjaśnił nam
o co chodzi. Na pierwszy ogień poszło najłatwiejsze zaklęcie z gatunku Hadou –
Shou. Całość polegała na utworzeniu kuli z reiatsu i pchnięcie jej w kierunku
celu. Łatwizna. Tak mi się tylko wydawało…
Pierwsi poradzili
sobie całkiem dobrze – prawie wszyscy trafili w tarczę. Następnie ustawiłam się
z resztą mojego rzędu. Przyjęłam odpowiednią pozycję, wyciągnęłam ręce przed
siebie i wymówiłam właściwą inkantację. W moich dłoniach pojawiła się średniej
wielkości bordowa, świetlista kula, którą wypchnęłam w kierunku celu. Wydawało
się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Jednak w moim „nowym” życiu
zdążyłam już się nauczyć, że jeśli coś idzie po twojej myśli, to najpewniej
zaraz wszystko się zepsuje. I tak właśnie się stało – tuż przed tarczą, ładunek
nieoczekiwanie zmienił swój kierunek i pognał w stronę stojącej na końcu rzędu
blondwłosej dziewczyny. Nie zdążyła uskoczyć i kula uderzyła ją odrzucając na
kilka metrów.
- Gomenasai!! –
krzyknęłam, podbiegając do niej i padając na kolana – boli?
- Trochę. Zaraz
przestanie – powiedziała podnosząc się do siadu i biorąc kilka głębszych
wdechów. Ulżyło mi trochę. Pomogłam jej wstać i otrzepać z piachu.
- Jestem Inako Ran, a
Ty?
- Kyorinu Matsuki. Na
pewno wszystko w porządku?
- Tak – uśmiechnęła
się brązowooka. Jej wzrok przyciągnął bandaż na mojej ręce – stało Ci się coś?
- Nie. To nic
takiego… - zaczęłam, ale urwałam gdy poczułam ciężki oddech senseia na swoim
karku. Był…hm…zły? Wściekły? Może to za dużo powiedziane, ale strach obleciał
mnie od stóp do głowy. I tak miałam lepiej, bo to nie ja tylko Ran widziała
teraz jego wyraz twarzy.
- Skończyłyście już pogaduszki?! Jeśli tak, to może wrócimy
do zajęć?! Chyba, że potrzebujecie jeszcze trochę czasu, co?! – zagrzmiał tuż
nad moim uchem. Mało nie straciłam słuchu.
- Ależ skąd, sensei!
– powiedziałyśmy równocześnie i szybkim krokiem oddaliłyśmy się na swoje miejsca.
Dalej do akcji
stanęły rzędy 3, 4, i 5. Wszystkim jakoś to wyszło, nikt nikogo nie
znokautował. Cóż…zapowiada się długie i uciążliwe sześć lat Akademii…
Po tych dwóch
godzinach męczarni z magią demoniczną, czułam się jakbym przepracowała całą
dobę bez przerwy. I jeszcze jak na pech teraz czas na Zanjutsu. Szczerze, to
trochę się tego obawiałam – jeśli mam do tego taki sam talent jak do Kidou, to
współczuję mojemu partnerowi. No ale, jak to się mówi, co ma być to będzie.
Wyszliśmy na pole
treningowe i od razu zaczęłam szukać wzrokiem nauczyciela. Miałam nadzieję, że
nie będzie to taki sam nerwus jak ten od magii, bo wtedy chyba będę musiała
pożegnać się ze spokojem i przywitać stres na dobre. Moje oczy natrafiły na
pewnego granatowowłosego osobnika z czerwonymi i żółtymi piórkami
przyczepionymi do rzęs i brwi oraz pomarańczowym kolnierzo-rękawo-podobnym
czymś. Trzeba przyznać, że jest całkiem przystojny i ma śliczne fiołkowe oczy…
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mogę patrzeć w nie tak łatwo tylko dlatego,
że ich właściciel obserwuje mnie uważnie uśmiechając się lekko kącikiem ust. Zarumieniłam
się i odwróciłam wzrok z wielką ochotą na natychmiastowe zapadnięcie się pod
ziemię. Zupełnie jak gdyby nigdy nic podeszłam do Inako i Shiona i jak gdyby
nigdy nic zaczęłam z nimi rozmawiać. Wszystko w jak najlepszym porządku. W
końcu nasz sensei odezwał się:
- Witam. Jestem
Ayasegawa Yumichika i mam się DZIŚ zająć wami i waszą szermierką – położył
wielki nacisk na to słowo. Może to tylko chwilowe zastępstwo? Oby.
- To chyba będzie
ciekawe – mruknął Ouko patrząc na niego spode łba.
- Ale najpierw, zanim
zaczniemy zajęcia, chciałbym sprawdzić poziom waszej grupy – kontynuował i
zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych zatrzymując go na mnie – o Ty. Chodź no
tutaj.
- Yyyy…ja? –
wydukałam.
- Nie, mój
Zanpakutou. Tak Ty – zniecierpliwił się.
Wyszłam z szeregu z
lekką obawą i stanęłam naprzeciw niego. Serce biło mi jak oszalałe. Zbłaźnię się.
Nie ma to tamto, tylko się ośmieszę. Wręczył mi katanę z lekkim uśmiechem na
twarzy. Gdy moja dłoń zetknęła się z rękojeścią, cały strach nagle mnie opuścił.
W chwili, kiedy (w mojej pamięci) po raz pierwszy dzierżyłam miecz w swojej
ręce poczułam, jakbym nigdy w życiu się z nim nie rozstawała. Jakby walka była
tym, co robiłam całe swoje życie. Niespotykana fala ciepła przepłynęła przez
moje ciało zostawiając po sobie ogromną pewność siebie. Stanęłam w pozycji do
ataku i mruknęłam:
- Zaczynaj.
Zaczął na mnie
nacierać, jednak zrobiłam unik .Wykonałam obrót wokół własnej osi i
zaatakowałam go. Zatrzymał mój ruch swoim mieczem i przez chwilę krzyżowaliśmy
ostrza mierząc się wzrokiem. Po chwili on odskoczył do tyłu i z szerokim
uśmiechem, zupełnie jakby ta walka sprawiała mu nieopisaną przyjemność, zaczął
wykonywać szybkie ruchy kataną, które ja musiałam odpierać. Niestety jak na
razie był dla mnie za szybki i udało mu się kilka razy mnie zadrasnąć. Ja nie
pozostałam mu dłużna. W pewnym momencie wykonał tak mocne uderzenie, że
wytrącił mi broń z rąk, kierując swoje ostrze w moją szyję. Zaśmiał się,
odsunął je i podał mi rękę by pomóc mi wstać.
- Muszę przyznać, że
walczysz całkiem nieźle – zaczął, by po chwili skończyć – choć Twoje ruchy są
pozbawione wszelkiej gracji.
Przerwałam na chwile
otrzepywanie munduru, by wytrzeszczyć oczy i zapytać:
- Że co proszę ja
słucham?!
- A to, że słoń w
składzie porcelany ma więcej wdzięku od Ciebie.
- No trzymajcie mnie,
bo jak go zaraz walnę…! – zacisnęłam pięści robiąc się czerwona na twarzy
zarówno z wściekłości jak i z zażenowania. No bo jak on śmiał…? Czułam, że
wszyscy się na nas patrzą. Miałam ogromną ochotę znaleźć jakiś oddalony od
wszystkiego kąt i się tam schować.
- Nie złość się tak,
bo złość piękności szkodzi. Choć nie wiem, czy Tobie miałaby w czym zaszkodzić.
A ja się na tym znam, wierz mi.
- I mówi to ktoś w
pomarańczowym kołnierzu – burknęłam.
- A masz coś do
tego?! – podniósł głos – Lepiej niech ktoś Cię zaprowadzi do pielęgniarki.
- Nie trzeba –
warknęłam – poradzę sobie.
- To ja tu decyduję i
mówię: masz iść!
- No już już. Nie
gorączkuj się tak, bo jeszcze Ci te piórka odpadną. To byłaby istna katastrofa
– mruknęłam ze złowieszczym uśmieszkiem, po czym Inako złapała mnie za łokieć i
wyprowadziła stamtąd. Mogłabym przysiąc, że gdy drzwi się za nami zamknęły,
wbiło się w nie coś ostrego. Zaśmiałam się cicho pod nosem.
Te sześć lat
Akademii minęło nadzwyczaj szybko. Na moje i tak już nikłe szczęście, moje
przypuszczenia się sprawdziły i ten cały Yumichika pojawił się w roli
nauczyciela zaledwie kilka razy, więc przez Zanjutsu brnęłam całkiem
efektywnie. Jednak jego słowa na temat mojej gracji wryły mi się głęboko w
pamięć, więc postanowiłam coś z tym zrobić. I tak zaczęła się moja przygoda z
gimnastyką. Po całym dniu zajęć w Akademii wracałam do Rukongai by kolejne
kilka godzin poświęcić na ćwiczenia. Przez kilka pierwszych tygodni
przypominałam wrak człowieka, jednak później mój biedny organizm przyzwyczaił
się do tego i szło mi całkiem nieźle. Po kilku miesiącach już spokojnie mogłam
wygiąć się w łuk. Nawet Renji stwierdził, że poruszam się bardziej…jak on to
określił…kobieco? No cóż, miał kiedy się przyjrzeć i wyrazić własną opinię, bo
on sam czasem robił za senseia w Akademii, gdy miał chwilę wolnego czasu. To
była oficjalna wersja. Ta mniej oficjalna to ta, w której jego kapitan kazał mu
się zająć czymkolwiek byleby tylko jego reiatsu zniknęło na pewien czas z
obrębu dywizji. Gdybym miała takiego kapitana, który za nieposłuszeństwo bez
zająknięcia mógł pociachać podwładnego w plasterki, też bym wolała usunąć się z
drogi. Plusem tego jest to, że mogłam zaprzyjaźnić się z tym czerwonym ananasem
i pod jego okiem udoskonalać moje techniki walki mieczem a także i wręcz.
Inaczej sprawa miała się z Kidou. Jeśliby wynaleźć najbardziej pozytywne słowa
które określałyby to, jak radziłam sobie z tą dziedziną, na pewno jednym z nich
byłoby „tragicznie”. Jednak udawało mi się wykrzesać z siebie minimum niezbędne
do zaliczenia egzaminu końcowego. Stwierdzam, że egzaminatorzy dobrze zrobili
pozwalając mi zdawać na osobności, ale zakładanie podwójnej bariery na pole i
skafandrów ochronnych na siebie, to już lekka przesada! Nie jestem aż tak
niebezpieczna.
Poza tym wszystkim
koniec Akademii wiązał się z pewnym problemem osobistym. Razem z Ran i Shionem
tworzyliśmy zgraną paczkę, ale stanęła przed nami przeszkoda w postaci wyboru
oddziału. Inako chciała iść do 13 dywizji, Ouko do 9, a ja…do 11. Patrząc na moje
zdolności, tylko tam mogłam liczyć na jakąkolwiek nawet najdrobniejszą karierę,
gdyż tylko tam kapitan nie wymagał, a wręcz stwierdzał, że to hańba, Kidou.
Wiele osób odradzało mi ten wybór, jednak ja już podjęłam decyzję. Słyszałam
wiele o tym oddziale, a zwłaszcza obiło mi się o uszy, że oprócz młodej pani
porucznik nie ma tam żadnej dziewczyny. Będzie trudno, ale chyba dam jakoś
radę. A co do nas? Co ma być to będzie. Zawsze jest nadzieja, że przyjaźń
przetrwa te różnice. A nadzieja umiera ostatnia.
-------------------------------
Ohayo! :D Notka taka tam krótka (stać mnie na więcej ;>). Poza tym jeśli ktoś zapragnie przyczepić się do tego iż na sparingu a zwłaszcza z senseiem nie używa się prawdziwych mieczy to od razu mówię, że ja lubię krew(MWAHAHAHAHA >:D), a z drewnianego to najwyżej drzazga się może wbić T.T
Ja dziękować za uwagę, Wy zostawiać komentarze :DD
Bardzo ładne. Naprawdę. Widzę, że mało osób tu komentuje, co mnie bardzo dziwi..
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział Another Life of Draco Malfoy!
OdpowiedzUsuńwww.anotherlifeofdracomalfoy.blogspot.com
Bardzo fajny rozdział mam nadzieje, że nasza bohaterka spełni swój cel. Nie mogę sie doczekac następnej notki !!!
OdpowiedzUsuńHihi, widzę, że Matsuki ma talent do demonicznej magii jak Renji ;) Z tymi barierami i komisją w skafandrach ochronnych na egzaminie mnie po prostu rozwaliłaś xD
OdpowiedzUsuńJak widać braki w kidou Matsuki nadrabia szermierką ;) Trzeba przyznać, że na pierwszym treningu spisała się naprawdę świetnie - a do sparingu z użyciem prawdziwych mieczy nie mam zamiaru się przyczepiać. Też lubię krew ;)
Hihi, riposty bohaterki po prostu miażdżą. Ale z Yumim nie ma co dyskutować na temat piękna, bo on i tak wie lepiej xD
Hehe, ciekawa jestem jak będą wyglądały ich dalsze relacje, skoro Matsuki zamierza ubiegać się o miejsce w 11. dywizji. Tak swoją drogą, nie masz pojęcia jak się cieszę, że zdecydowałaś umieścić swoja bohaterkę właśnie tam. Sama kocham ten oddział narwańców, z pięknym piątym oficerem, nie-łysym trzecim, słodką panią porucznik i najbardziej zajebistym kapitanem na czele! :D Szkoda, że tak mało opowiadań dotyczy właśnie tej dywizji... Dlatego tym bardziej cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga :)))
Pozdrawiam serdecznie :)))
Wiesz na ogół to nie lubię opowiadań o osobach wymyślonych, ale tak się jakoś wciągnęłam że... no cóż ŚWIETNIE PISZESZ! Ogólnie sam blog jest super, więc kontynuuj! Widać że masz swój styl i trzeba przyznać bardzo wciągający! Powodzenia
OdpowiedzUsuńYumichika ma wpływ na ludzi, nie ma co! xD
OdpowiedzUsuńChociaż zastanawia mnie to jego uważne spojrzenie, którym ją mierzył na pierwszej lekcji. Czyżby miało to coś znaczyć, czy tylko doszukuję się drugiego dna? ;>
Podoba mi się, że kumpluje się z Renjim i oby trafiła do 11! Moje ukochane kociaki Ken-chan, Ikkaku i Yumichika! *.*
Przyznam naprawde świetnie piszesz. Umiesz to. To talent. I mam nadzieje że go wykorzystasz ^^. No poprostu brak mi słów. Super. Masz moje wsparcie i życze weny ;)
OdpowiedzUsuń