***
Stałam pod wejściem
na teren jedenastego oddziału jak to ostatnie cielę, które spędza swój wolny
czas na gapienie się na malowane wrota. Nie daleko mi do tego było, choć trzeba
zaznaczyć, że te „wrota” dawno nie spotkały się z malowaniem.
Ściskałam kurczowo
moje dokumenty z Akademii, niesamowicie się denerwując. Serce biło mi jak
oszalałe. Przez kilka ostatnich nocy dręczyły mnie myśli jak ja zniosę bycie
prawie jedynym osobnikiem płci żeńskiej w tym oddziale, czy w ogóle nadam się
na oficera, a myśl, że w zasadzie nawet nie mam pojęcia gdzie teraz iść, wcale
mi nie pomagała. I jeśli moja spostrzegawczość mnie nie myli, nikt nawet nie
kwapi się mi pomóc. Chyba, że zapytania typu „zgubiłaś się dziewczynko?” w
ustach mniej lub bardziej napitych mężczyzn mam traktować jako chęć pomocy. No
i nie zapominajmy, że było dopiero południe.
W końcu gdy po raz
kolejny powstrzymałam się od przywalenia któremuś z zadających inteligentne
pytania panów, zdecydowałam się zrobić ten pierwszy krok i przekroczyć bramę dywizji.
Chociaż to w najmniejszym stopniu nie podpowiedziało mi w którym kierunku mam
się udać. Postanowiłam pójść na żywioł i po prostu iść prosto rozciągającą się
przed mną ścieżką. Rozglądałam się ciekawsko w około, gdy nagle wpadłam na
coś…a raczej na kogoś. Zanim upadłam, malowniczo wywijając rękami, przed oczami
zamajaczyło mi kapitańskie haori. Uniosłam wzrok w górę i zobaczyłam mężczyznę.
Wielkiego jak szafa. Nie. Jak dwie szafy.
Kosmyki jego ciemnych włosów sterczały we wszystkie osiem
stron świata, a na końcu każdego z nich wisiał maleńki dzwoneczek. Przez pół
jego twarzy rozciągała się blizna, a na prawym oku miał skórzaną czarną
przepaskę. A więc to on, Zaraki Kenpachi.
Siedząc na ziemi,
przyglądałam mu się z otwartymi ustami. Musiałam tak wysoko zadzierać głowę, że
aż kark mnie rozbolał. Odnosiłam niejasne wrażenie, że powinnam coś powiedzieć,
jednak widok mojego przyszłego, o ile sprawy dobrze się potoczą, kapitana
sprawił, że zapomniałam języka w gębie. Jakiś cichu głos w mojej głowie z drugiej
strony podpowiadał mi, by stamtąd wiać, ale jak widać moje kończyny
solidaryzują się z językiem i również odmawiają posłuszeństwa. Wówczas byłam w
stanie jedynie nie robić nic. Jak twórczo, nieprawdaż?
Gdy już myślałam, że
mój najbliższy czas spędzę na żwirze głównej drogi na Tereni oddziału
jedenastego, jego dowódca postanowił przerwać ciszę chrząknięciem i pytaniem:
- Eee…zgubiłaś się
czy co? – to elokwentne pytanie byłoby zwaliło mnie z nóg, gdyby nie ten
maleńki szczegół, że ja już z nich zwalona byłam. Jednak postanowiłam wziąć się
w garść. Podźwignęłam się na nogi i pozbierałam rozsypane papiery. Gdy stałam
prosto, nadal miałam niemały problem by spojrzeć mu w twarz, jednak robiłam
dobrą minę do złej gry.
- Nie, nie zgubiłam
się i naprawdę nie mam pojęcia dlaczego wszyscy się mnie o to pytają –
powiedziałam spokojnie. Uniósł jedną brew.
- Pewno się
zastanawiają czego tu dziewczyno szukasz?
- Miejsca w oddziale
– wypaliłam na jednym oddechu.
- Że słucham? – druga
brew dołączyła do koleżanki.
- No to, co pan
słyszał. Chciałabym być oficerem w pańskiej dywizji.
- Że oficerem? Że
tutaj oficerem? – wybuchnął śmiechem, czym zbił mnie z tropu. Ale szybko
odzyskałam rezon.
- No tak! Tu mam
wszystkie potrzebne papiery i… - zaczęłam mówić podtykając mu dokumenty pod
nos, ale on przerwał mi odsuwając mnie lekko na kilka metrów.
- Ty się maleńka
nawet nie wiesz na co porywasz! Lepiej poszukaj sobie miejsca gdzieś indziej,
np. u Ukitake czy gdzieś tam… - odwrócił się z zamiarem odejścia, ale zatrzymał
go mój zimny ton.
- Czy pan, kapitanie,
przed chwilą nazwał mnie „maleńką”?
- Ta, a co? –
spojrzał się przez ramię.
- A. To. Źe. W.
Prost. Nie. Cierpię. Tego. Przezwiska. – cedziłam słowa przez zęby, a moja ręka
bezwiednie zacisnęła się w pięść i uderzyła w ścianę zostawiając po sobie
całkiem sporych rozmiarów dziurę. Cała wściekłość uleciała ze mnie ustępując
zdenerwowaniu. No bo skąd ja miałam teraz wiedzieć jak ten koleś zareaguje na
to? Spodziewałam, się w najlepszym przypadku wrzasku, a w najgorszym krwawej
miazgi jaką ze mnie zrobi, ale nie. On uczynił coś, czego w najśmielszych snach
nie oczekiwałam. Zagwizdał z podziwem.
- Gomen… - zaczęłam
przepraszać, ale w tym momencie z dzikim pędem coś różowego wskoczyło na ramię
Kenpachi’ego mało z niego nie zlatując od razu. Po chwili przyglądania się temu
zjawisku, rozpoznałam w ruchliwym stworzonku panią porucznik – na oko
dziesięcioletnią dziewczynkę o orzechowych oczach i niesamowitym uśmiechu.
- Ken-chan! –
dziewczę wydarło się do ucha Szafie, ale on nawet nie drgnął. Poczułam rosnący
szacunek do tego faceta – mi by już wszystkie bębenki popękały – ja Cię szukam
i szukam, aż tu nagle takie BUM! i jestem tu…a… to kto? – spytała wskazując na
mnie palcem, na którym mieniły się jeszcze ślady czekolady.
- To? To…nasza nowa
rekrutka – odparł kapitan nie spuszczając ze mnie wzroku i szczerząc kły. Bo on
to tam chyba w szczęce siekaczy nie miał.
- Naprawdę? –
ucieszyłam się niezmiernie.
- Tak. Tak naprawdę –
mruknął i odwrócił się z zamiarem odejścia.
- To…tego ten…no…to
co mam zrobić? – usiłowałam się wysłowić, ale coś mi nie szło.
- Jak to co? –
obejrzał się na mnie patrząc nie przymierzając jak na idiotkę – chodź za mną.
Posłusznie poszłam,
a raczej pobiegłam dzikim pędem za nim, bo w porównaniu z moim krokami, on na
raz pokonuje z trzy metry. No dobra, przesadziłam. Pięć. Po chwili
zatrzymaliśmy się w miejscu, o którym słyszałam, a które pierwszy raz na oczy
widziałam. Wrota Senkai. Oparłam dłonie na kolanach, dysząc ciężko i
rozglądając się jednocześnie z ciekawością.
- Słaba kondycja, co?
– zagadnął Zaraki, podśmiechując się pod nosem.
- Nie taka słaba.
Tylko, dawno nie miałam okazji przebiec dystansu 2 kilometrów w
piętnaście minut, bez użycia shunpo.
- Tak, tak. Jeszcze
zobaczymy.
- Aa…czemu idziemy do
świata żywych? – zapytałam z ciekawości.
- Najpierw trza
sprawdzić, czy Ty się w ogóle nadajesz do tego oddziału.
- Taa? A jak masz
zamiar to zrobić, kapitanie?
- Zanim żem Cię
spotkał, dostałem dane o ataku Pustych. Miałem oddać je swojemu trzeciemu
oficerowi, no ale jakżeś się nawinęła to pójdziesz – rzucił klepiąc mnie
„lekko” w plecy i pomagając mi ponownie stanąć na nogach. Chyba złamałam żebro…
- Sama…?
- Gdzie..! No jak
sama? Przecie muszę widzieć jak sobie razisz, nie?
- No, no fakt –
przyznałam mu rację i chciałam coś jeszcze dodać, ale wrota zostały otworzone,
a ja zostałam dosłownie wepchnięta do środka.
Wdzięcznie
wylądowałam twarzą na trawie, wyginając rękę pod dziwnym kątem. Zaraz za mną,
stanął kapitan. Zaczęłam się podnosić, chcąc zapytać, czy Yachiru też idzie,
ale w ty m momencie coś ciężkiego zwaliło mi się na plecy ponownie
przygważdżając do ziemi. Teraz to na pewno złamałam to żebro. Natomiast
Kusajishi wskoczyła na Kenpachi’ego siadając mu na szerokim ramieniu i
zakładając nogę na nogę.
- To gdzie te
ścierwa? – spytałam, otrzepując przód kimona. Jakby w odpowiedzi za moimi
plecami za ścianą drzew ozwały się ryki tych bestii. Uśmiechnęłam się lekko pod
nosem, odwróciłam i zaczęłam biec w stronę lasku. Podskoczyłam w górę, odbiłam
się od jednej gałęzi, potem drugiej, aż wylądowałam na szczycie dębu.
Spojrzałam w dół.
Na polance
rozciągającej się przede mną, stało koło piętnastu Hollowów. Te paskudztwa
akurat zmierzały w kierunku miasta, na ich nieszczęście, niemiłosiernie wolno.
To było za łatwe.
Zeskoczyłam z czubka
drzewa w sam środek tego dziwnego kółka wzajemnej adoracji i na dzień dobry
załatwiłam dwóch słabeuszy. Następni padli w miarę szybko, to musieli być jacyś
nowi. Gdy ostatni już zaczął się dematerializować pod wpływem ostrza mojego
miecza, z cienia drzew wysunął się kapitan.
- Całkiem nieźle,
młoda – gwizdnął z podziwem, a pani porucznik krzyknęła coś niezrozumiałego,
mało nie spadając z jego barku.
- Nawet się nie
spociłam – mruknęłam, uśmiechając się. Miałam wrażenie, że to jeszcze nie
koniec moich dzisiejszych przygód, ale sama wolałam nie wywoływać wilka z lasu.
- To dobrze. Będziesz
miała siłę na drugą część – czyli da się coś wykrakać samym myśleniem, tak?
- A…co to będzie? –
zapytałam nie spodziewając się zadowalającej odpowiedzi. I słusznie.
- Zobaczysz jak
dojdziemy na miejsce – odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem do Soul
Society. Posłusznie ruszyłam zanim, nieomieszkając potknąć się o wystający
korzeń.
Gdy znaleźliśmy się
w Seireitei, Kenpachi skierował swoje kroki w kierunku baraków oddziału jedenastego.
Po chwili mruknął coś do Yachiru, a ta zeskoczyła z jego ramienia i pognała
przodem w niedługim czasie zupełnie znikając mi z oczu. Kilkanaście minut
później przekroczyliśmy bramę dywizji. Przystanęłam, rozejrzałam się i
zamarłam. Na głównym placu treningowym stało dwudziestu jak nie więcej mężczyzn
w tym on – Ayasegawa Yumichika. No błagam! Trzynaście oddziałów w całym Gotei,
a on musi sobie należeć akurat tu?! Za jakie grzechy ja się pytam?!
Najwidoczniej on też
mnie zauważył, bo uniósł brwi i mruknął coś na ucho Łysem kolesiowi stojącemu
obok…zaraz, ja go znam! To był jeden z tych dwóch co razem z Renjim walczyli w
Rukongai. Wtedy gdy…nie. Raczej nie będę tego roztrząsać.
Cierpiący na
bezwłosie prawdopodobnie wrodzone, gdy usłyszał to, co mu piórkooki
konspiracyjnie przekazał, zaczął się śmiać, opierając dłoń na jego ramieniu.
Jak tylko się trochę uspokoił, podszedł do nas i elokwentnie zapytał:
- Kto to?
- To jest…eee…jak Ty
właściwie masz na imię? – kolejne pytanie z wyżyn intelektualnych mało mnie z
nóg nie zwaliło. No ale prawda prawdą, jeszcze się nie przedstawiałam.
- Kyorinu Matsuki,
kapitanie.
- Noo! No to już
wiesz kto to! Nowa rekrutka.
- Rekrutka?! –
położył naciska na ostatnią sylabę dusząc się ze śmiechu – że dziewczyna?!
Wprost nie mogłam
uwierzyć w to, co słyszę. Niech żyje równouprawnienie, ahoj! Niby takie nic,
ale wkurzyło kompletnie. A co człowiek robi jak się wkurza? Wyżywa się, bo
tłumienie emocji jest złe. Fe, be i w ogóle. A żeby się wyżyć, to trzeba sobie
znaleźć worek treningowy czy ewentualnie jakiegoś umięśnionego faceta
trzęsącego się ze śmiechu. Nagły kopniak w brzuch zaskoczył go, aż mało nie
upadł. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma, a ja z uroczym uśmiechem i
lekko przymrużonymi powiekami rzuciłam:
- Widzę, że
spostrzegawczy jesteś. Racja, jestem dziewczyną.
Mężczyzna
wyprostował się i spojrzał na mnie z góry co, o zgrozo, nie było takie trudne.
Odchrząknął, ale drwiący uśmieszek wciąż nie schodził mu z warg. Przeszedł
kilka kroków tyłem nie spuszczając ze mnie wzroku, po czym odwrócił się i
ignorując zdziwione spojrzenia innych oficerów, podszedł z powrotem do
prawdopodobnie przyjaciela. Zwalczyłam przemożną chęć klepnięcia się dłonią w
twarz w celu okazania mojej reakcji na to zachowanie, gdy Kenpachi ponownie
klepnął mnie w plecy. I kolejne żebro poszło…
- Trza by Cię na
jakieś stanowisko przydzielić, nie? A że Cię polubiłem, to se sama wybierz,
które tam chcesz.
- Eee… - rozejrzałam
się po zgromadzonych i mój wzrok utkwił na tamtych dwóch – nie, z nimi to ja
nie chciałam walczyć. Nagle mnie olśniło. Jeszcze będąc w Rukongai, odkryłam na
swoim lewym nadgarstku maleńką cyferkę sześć. Później gdy w Akademii słyszałam
co nieco o ziemskich zwyczajach, mówiono mi żebym znalazła jeszcze pięć to mogę
z powodzeniem grać w totka – tego no…numer sześć?
- Jak tam sobie
chcesz! Ashido, cho no tu!
Z tłumku wystąpił
blondyn o przenikliwych, niebieskich oczach. Jego mina nie wyrażała nic
pozytywnego – malował się na niej kpiący uśmiech, ale ogólna postawa mówiła „za
jakie grzechy to właśnie ja?”. Stanął naprzeciw mnie na środku pola
treningowego i teatralnie ziewnął.
- Jak chcesz, to dam
Ci fory nie obiję tak bardzo jak mam ochotę – rzucił niby od niechcenia.
- Nie, dziękuję –
wycedziłam przez zęby – poradzę sobie.
Wzruszył jedynie
ramionami i wyciągnął katanę zza pasa. Oboje przybraliśmy pozycje do ataku.
- Zaczynaj –
mruknęłam. Rzucił się do przodu, zamachując się mieczem z całą swoją siłą.
Zablokowałam jego cios, choć nie mówię, że nie było trudno. Szybko cofnął
Zanpakutou i wykonał szybki ruch gdzieś na wysokości mojej głowy. Zatrzymałam
ostrze kilka centymetrów od mojego ucha. Czuję, że zapowiada się świetna zabawa.
W pewnym momencie ten cały Ashido, wziął mnie z zaskoczenia i kopnął w rękę
wytrącając broń z ręki i przy okazji rozcinając mi policzek. Uśmiechnął się z
wyższością – chyba wydawało mu się, że jestem teraz bezbronna. Nonsens.
Dzięki memu
opiekunowi z Rukongai, nauczyłam się, że istnieje wiele stylów walki wręcz. Otarłam
twarz wierzchem dłoni i zlizałam krew z lubością. Mój Zanpakutou leżał kilka
metrów za jego plecami. Jeśli tylko dobrze to rozegram…
Zaczęłam biec wprost
na niego, a on wyciągnął przed siebie swoją katanę, zupełnie jakby liczył, że
nie wyhamuję i nabiję się na ostrze. Kretyn. Nie dość, że mnie nie zatrzyma, to
jeszcze mi ułatwia robotę. Chyba te plotki na temat rzekomej inteligencji
oficerów tego oddziału są prawdziwe. Przyspieszyłam do swojego maksimum, i na
kilka kroków przed „pułapką” blondyna wybiłam się w górę, odbiłam jedną stopą
od jego miecza a drugą uderzyłam go centralnie w twarz. Upadł jak długi na
ziemię, a ja w tym czasie wdzięcznie doskoczyłam do swojej „zguby” i natychmiast
stanęłam w gotowości do odparcia ewentualnego ataku.
Chłopak podniósł się
dysząc ciężko, a z jego twarzy biła czysta wściekłość.
- Tak się chcesz
bawić? Tak?! –wydarł się, w moim guście zupełnie bez powodu – to proszę bardzo!
Zobaczymy, jak sobie poradzisz z tym – Katto, Ono!*
Ostrze jego miecza
nagle zaświeciło się niebieskim blaskiem, a po chwili blondyn już dzierżył w
dłoniach obosieczny topór. Genialnie. Ale jeżeli przechodzimy na wyższy poziom
walki, to proszę bardzo.
- Genkin, Shirubākurage**!
– stalowa część mojej katany została owionięta czerwonawym dymem, by po chwili
rozszczepić się na dziesięć kiścieni. Każdy maleńki bijak na końcu, obdarzony
był drobnymi kolcami, a ogniwa łańcuchów były poszczerbione co sprawiało, że
skubańce niesamowicie raniły przy choć najdrobniejszym dotyku.
- Ciekawe. Ale
nieużyteczne. Jak zauważyłaś, jest to broń krótkodystansowa. Żeby mnie
zaatakować, musiałabyś znaleźć się w polu rażenia Ono, a to oznaczałoby Twoją
niechybną śmierć.
- Twoja spostrzegawczość
powala mnie na łopatki i wdeptuje w ziemię – mruknęłam. Koleś typu „nie wiem
ale się wypowiem”. Już ja Cię uświadomię, ot co! Zamachnęłam się, a łańcuchy
natychmiast poczęły się wydłużać i pognały w stronę Ashido. Żelazne kółka
szybko owinęły się w okół obucha jego broni i sprawnie wyrwały mu ją z dłoni.
Ta pognała w moją stronę, a ja chwyciłam ją w jedną dłoń. Podrzuciłam kilka
razy w powietrze – nawet nie taka ciężka – po czym znalazłam jej nowe miejsce,
gdzieś w ścianie jakiegoś budynku za mną.
Postanowiłam już
skończyć tę całą farsę; zaczynała mnie nudzić. Ponownie zamachnęłam się, ale
teraz „węże” mojej Kurage owinęły się wokół szyi blondyna. Padł na kolana
próbując zszarpać łańcuchy ze swojego karku, ale to pogarszało tylko jego
obecną sytuację – strużki krwi płynęły po bladej skórze blondyna, a oczy mało
mu z orbit nie wychodziły. Łaskawie podeszłam do niego i odwiązałam żelazo.
Oparł się dłońmi o ziemię kaszląc krwią, a ja w tym czasie zapieczętowałam
swojego Zanpakutou i spojrzałam na dłoń, na której znaczyły się ślady krwi
Ashido. Wytarłam ją o jego plecy i podeszłam do kapitana, który szczerzył swoje
kly.
- I jak? – spytałam,
chowając miecz za pas.
- Doskonale – huknął,
aż mi mało bębenków nie rozsadziło – Yachiru, możesz jej pokazać nową kwaterę.
Uradowana
dziewczynka zeskoczyła z jego ramienia, wdzięcznie lądując na ziemi i łapiąc
mnie za rękaw kosode. Ruszyłam za nią, a za moim plecami jeszcze słyszałam jak
Kenpachi opieprza Ashido – za karę miał się dostać sam do oddziału czwartego i to
na klęczkach. Raj na ziemi…to znaczy w zaświatach. Zachichotałam cicho i po
chwili zauważyłam, że jesteśmy na miejscu. Gapiłam się na swoje nowe mieszkanko
i jeszcze przez chwilę było słychać dźwięk szczęki opadającej na ziemię. Nigdy
w życiu nie widziałam bardziej zaniedbanego miejsca. Albo nie pamiętałam, że
widziałam. Drzwi do mojego lokum znajdowały się na samym końcu baraku tuż pod
jakimś murem. Kwatera obok wyglądała o niebo albo i dwa lepiej od mojej.
Cudownie.
Różowowłosa pchnęła
drzwi, które głośno skrzypiąc uchyliły się wcale nie zapraszająco. Weszłyśmy do
środka. Od progu powitał nas duszący zapach kurzu. Przeszłam szybko pokój,
próbując nie potknąć się w egipskich ciemnościach by otworzyć okno i wpuścić
trochę powietrza i światła. Gdy tylko szyba skrzypnęła, a ja wyjrzałam poza
ramę, nie wiem już który raz dzisiaj zamarłam. Po drugiej stronie powitał mnie
piękny widok. Choć Suisen była genialną ogrodniczką, jej ogrody nie mogły nawet
umyć się do tego. Od razu widać było w tym kobiecą rękę i bynajmniej nie była
to ubabrana czekoladą łapka tego potworka za mną. Po chwili podziwiania,
zrozumiałam o co chodzi – ten ogród to było miejsce, w którym oddział jedenasty
łączył się z dziesiątym. Cóż, czyli przynajmniej mogłam być spokojna o zdrowie
psychiczne współoficerów.
Odwróciłam się tyłem
do okna, by móc przyjrzeć się dokładniej wnętrzu. Ściany tego niewielkiego
pokoju miały kolor jasnego brązu. W rogu pod oknem leżał materac, obok biurko,
a w przeciwległym kącie szafa. Wszystko pod grubą warstwą kurzu oczywiście.
Westchnęłam cicho, gdy nagle zwróciłam swój wzrok w stronę młodej. Patrzyła się
na mnie dziwnym, tajemniczym wzrokiem, uśmiechając się zadziornie. Powoli
zaczęła się do mnie zbliżać, wsadzając rękę do rękawa kimona, a ja obdarzona
pewnym instynktem samozachowawczym zaczęłam się powoli cofać, aż natrafiłam na
ścianę. Nagle coś zaszeleściło, a Yachiru wyciągnęła coś glizdowatego
podsuwając mi pod nos.
- Cesz żela? –
zapytała z radością w głosie. Odetchnęłam z ulgą i wzięłam od niej żelatynowego
słodycza. Żując powoli jabłkowe cudo, rozglądałam się po pomieszczeniu
dokładniej. Nagle coś zamajaczyło mi na jednej ze ścian. Podeszłam bliżej i
jakież było moje zdziwienie, gdy tym czymś okazały się być drzwi. Otworzyłam je
i wsadziłam głowę do środka. Łazienka. O matko, córko, wężu, mieczu i krwi
jedyna – łazienka. Jakoś wcześniej nie zaprzątałam sobie tym głowy, ale teraz
uderzyło mnie to, co by się mogło dziać, gdybym musiała dzielić pokój sanitarny
z facetami. Makabra. Ale oczywiście to, co mnie u nie zdziwiło, to odurzająca
obecność kurzu. Zamknęłam te drzwi i oparłam się o ścianę. Kusajishi
stwierdziła, że nie chce tu dłużej siedzieć, więc w podskokach wybiegła z tego
pomieszczenia kierując się w sobie tylko znanym kierunku. Zostałam sama w tym
kurzowym piekle. Może polepię sobie kurzowe króliczki? Albo węże? Wiem jedno –
to będzie długie popołudnie i uciążliwa noc.
----
* Tnij, Toporze
** Kąś, Srebrna Meduzo (chodź o mitologiczne stworzenie z wężami zamiast włosów i spojrzeniem zamieniającym w kamień, a nie o glutowate coś zwody xD)
Za wszelkie możliwe błędy ogromne Gomen, ale rodziłam ten rozdział trzy dni i chciałam go już dziś skończyć i dodać. Jak chcecie mi coś wytknąć, droga wolna, ucieszę się nawet ^^
A co myślicie o nowym wystroju bloga? ;>
Uwielbiam to opowiadanie ! Po przeczytaniu tego rozdziału, tylko utwierdziłam się w fakcie, że będę tu zaglądać. Co do wystroju bloga, jest świetny i idealnie pasuje do tematyki. Kiedy coś dodasz ?
OdpowiedzUsuńJeśli chcesz, zapraszam na swoje blogi. Wystarczy kliknąć na nazwę profilu.
Dziękuję za miłe słowa ^^
OdpowiedzUsuńCo do następnej notki to jeszcze zobaczę, muszę się teraz skupić na drugim blogu (piszę na zmianę xD)
I pewnie zajrzę jak znajdę chwilkę :3
Zapraszam na nowy rozdział na obydwu blogach ^^
UsuńZarąbiste opowiadanie :D Trafiłam tu przez fanfiki mangowe i z całą uczciwością stwierdzam, że jest to jeden z najlepszych blogów na temat Bleacha jakie czytałam. Świetnie oddałaś atmosferę w jedenastce. Czekam na kolejne rozdziały c:
OdpowiedzUsuńRozdział jak dla mnie genialny!
OdpowiedzUsuńIdealnie odzwierciedliłaś jedenasty oddział, a przemyślenia bohaterki miejscami wywoływały u mnie salwy śmiechu :D
Hihi, grunt to zrobić dobre pierwsze wrażenie xD Matsuki dała czadu i mam nadzieję, że szybko się odnajdzie w nowym miejscu :D
Hehe, coś mi się wydaje, że od swojego kapitana, znienawidzone "maleńka" usłyszy jeszcze nie raz xD
Rozdział miodny, pisz szybciutko kolejny, bo nie mogę się doczekać kolejnej porcji przygód Matsuki :)))
Właśnie zdobyłaś kolejną stałą czytelniczkę :D
Dodaję Twoje opowiadanie do listy linków, a do Ciebie mam małą prośbę - czy mogłabyś informować mnie o nowych notkach na www.black-moon-chronicles.blog.onet.pl ?
Byłabym za to bardzo wdzięczna ;*
Pozdrawiam bardzo serdecznie :)))
Bardzo chętnie będę Cię powiadamiać ^^
UsuńOczywiście muszę też Ci bardzo podziękować, bo to właśnie takie komentarze lubię najbardziej i pchają człowieka do dalszego pisania ^^
W sumie mogę chyba powiedzieć, że następna notka pojawi się gdzieś pod koniec tygodnia :3
Dzięki wielkie :D
UsuńNie masz za co dziękować - nie masz pojęcia jak się ucieszyłam, gdy znalazłam Twoje opowiadanie. Od dawna szukałam ciekawego opowiadanka związanego z Bleachem, a kiedy dowiedziałam się, że Twoja bohaterka wstępuje w szeregi jedenastki, nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na twarz :D
Yaay, w takim razie będę czekać z niecierpliwością ;)))
Obiecałam komentarz, to komentarz jest. Pamiętaj żeby wypocić szybko następny rozdział !!
OdpowiedzUsuńCóż, może nie 10/10 ale 8/10 dam ci spokojną ręką. Jak wstawisz więcej Yumichiki to będzie 9/10 xD
Raaaany coraz bardziej mi się podoba :D
OdpowiedzUsuńBłędy się zdarzają, ale piszesz z humorem i z niektórych tekstów można się nieźle pośmiać. Ach ten Ken-chan! Genialnie przedstawiłaś jego postać, i Yachiru moja słodka *.*
Też fajnie ci wyszła ;D
Ale ale, jedno zastrzeżenie. Zaraki unoszący brwi? Ale on ich nie ma! xD
Ma takie wyraźnie zarysowane, może i bez włosów, ale ma XD
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń