Nie umiem uwierzyć, że piszę tego bloga od 9 miesięcy i dopiero mamy 6 rozdział...O.o
A tak zanim coś - nie było one-shota, bo jestem głupia :c i nie mam nic na swoją obronę. Jak zwykle z resztą. No ale nic, lepiej tego nie rozstrząsać.
I po któreś tam - serdecznie witam wszystkich nowych którzy tu trafili i zdecydowali się przeczytać moje bazgrołki, a jeszcze serdeczniej tych, którzy zostawili po sobie coś C:
I bardzo, bardzo, bardzo dziękuję Mihoshi za jej komentarze i tę chęć by skomentować wszystki notki po kolei. Dopiero teraz dziękuję ale zawsze coś, prawda? <3
I po ostatnie - rozdział dedykuję Murasaki która ma dziś urodziny <3
Życzę Ci wszystkiego najlepszego oraz najlepszego a także najlepszego ^^ A tak poza tym to wszystkiego najlepszego xD I żebyś jak najrzadziej miewała artystyczne doły, bo naprawdę świetnie piszesz i jest wiele osób które Ci to powie :3
Dobrz, bo zaraz słówko ode mnie będzie dłuższe od rozdziału... O.o Zapraszam <3
----------------------------------------------------------------
Ja wiedziałam.
Wiedziałam od samego początku tego parszywego dnia, że to nie jest dobry
pomysł. Jakkolwiek wspaniale się nie zaczęło, jakkolwiek także dobrze się
rozwijało, choć nie zaprzeczając – coraz gorzej tak wszystko na samym końcu
gruchnęło się i zawaliło. Czyli jak zwykle z resztą. Co prawda było w tej
sytuacji coś niecodziennego. Nie często się zdarza, że człowiek, a raczej
shinigami wisi sobie będąc przybitym do drzewa przez Pustego z ogromnymi
szczypcami wbitymi w brzuch. Do tej pory jasny las powoli zaczynał ciemnieć mi
w oczach. Chciałam unieść dłoń by otrzeć zbierające się łzy spowodowane
paskudnym bólem promieniującym na całe ciało, jednak kompletnie straciłam
władzę w swych kończynach. W dodatku ta maszkara która była odpowiedzialna za rozerwanie
całkiem sporej części mnie właśnie brała zamach, by uderzyć ponownie. Nagle
mignął mi błysk stali, a chwilę potem paskuda zdematerializowała się a ja
głucho upadłam na wilgotną ziemię. Ostatkiem sił uniosłam powieki i zobaczyłam
przed sobą przerażoną twarz Yumichiki. Poczułam jak unosi mnie na rękach i
zaczyna się w szybkim tempie przemieszczać w bliżej nieokreślonym kierunku.
Głowa kiwała mi się bezwładnie dopóki nie opadła na jeden bok niemal wtulona w
jego klatkę piersiową. Choć nieziemsko kręciło mi się w głowie, potrafiłam choć
przez chwilę skupić swoje myśli na jednym pytaniu – czy on uratował mi życie,
czy mało go mnie nie pozbawił? A może jedno i drugie? Jednak nie dane było mi
się nad tym zastanawiać, bo chwilę potem straciłam przytomność.
***
Poranek tego
samego dnia.
Po wczorajszym dniu
obudziłam się wyspana jak niemowlę. Nie dość, że miło spędziłam wieczór, to
jeszcze wczorajsza dawka śmiechu sprawiła, że jak uśmiech wkroczył na mą twarz,
tak nie chciał zejść. A już w ogóle rozciągał się od ucha do ucha gdy
zobaczyłam Yumichikę na odprawie. Sądziłam, że w każdym szczególe postara się
odzyskać swój piękny wygląd, jednak nadal można było dostrzec lekko pokarbowane
włosy czy blade ślady po dziwnych kolorowych plamach nieznanego pochodzenia.
Wracając do odprawy
– tym razem, o dziwo, pojawił się na niej kapitan. Zaskoczenie na twarzach
reszty oficerów podpowiadało mi, że może się teraz stać coś…nieoczekiwanego?
Nie wiem, czy tak to można nazwać. Wkroczył do środka z wiszącą mu na ramieniu Yachiru,
niosąc pod pachą wielką szklaną kulę z wieloma karteczkami w środku.
Zmarszczyłam brwi na ten widok. Co to mogło znaczyć?
Przecisnęłam się
przez tłumek w stronę Ayasegawy i puknęłam go w ramię. Spojrzał na mnie lekko
zdziwiony, lecz mimo to nachylił się do mnie, by lepiej usłyszeć moje pytanie.
- Wiesz o co tu
chodzi?
- Nie za bardzo –
pokręcił głową przymykając oczy – wiem tyle, że kapitan wczoraj kazał mi
wypisać nazwiska wszystkich członków naszej dywizji., od czego ja się
oczywiście sprytnie wywinąłem, w końcu zostałem do wyższych celów stworzony.
Podejrzewam, że zaprzątnął do tego jakiegoś nowicjusza, ale co ma zamiar z tym
zrobić – nie mam pojęcia.
Westchnęłam cicho i
wróciłam na swoje miejsce obserwując dalsze poczynania dowódcy. Kenpachi
postawił szklane naczynie na stole, na którym zaledwie wczoraj piętrzyły się
misje, a tuż obok usiadła Kusajishi. Podsunął sobie krzesło i opadł na nie
wzdychając ciężko. Po chwili jego usta wykrzywiły się w dzikim uśmiechu,
zupełnie, jakby to co szykował miało nam się bardzo nie spodobać. I patrząc na
dalsze wydarzenia…nie spodobało się.
- Zapewne…eee…myślicie se, co ten wasz kapitan
odwala, hę? Otóż przez to, że znów mamy nowych kompanów, przydałoby się dobrać
wam nowych partnerów. Czyli w tej misce są wasze nazwiska, wylosujemy po dwa,
bla bla bla…i tak wszyscy wiemy jak to się skończy. Nie ma żadnego ‘ale’, ani
reklamacji. – uciął kapitan i zanurzył swą ogromną dłoń w misie losując
pierwszą parę. A potem następną. I jeszcze jedną. I jeszcze. Moje nazwisko
wciąż nie padało i szczerze powiedziawszy bałam się tego momentu. Bo ja wiem do
kogo mogliby mnie przydzielić? Dobrze mi się pracowało samej, choć nie
ukrywając, pojedyncze misje przeważnie były nudne. Więcej mogło się dziać na
wspólnych akcjach. Splotłam ręce pod biustem, zagryzając lekko wargę. Z każdym
wyczytanym nazwiskiem rosły moje nerwy.
- Kyorinu Matsuki –
no wreszcie. Teraz kilka sekund oczekiwania na drugie…i…
- Yumichika Ayasegawa
- …ah. Więc to jest ten dźwięk, kiedy życie zawala się pozostawiając po sobie
jedynie gruzy? Ręce opadł mi wzdłuż ciała, choć miałam wielką ochotę unieść je
ku niebu i paść na kolana pytając ‘za co?!’. Mimo wszystko odezwałam się jak
tylko umiałam najgrzeczniej:
- Że co proszę ja
słucham?!
- Ale że co?! Że ja
mam niby pracować…z tym czymś?! – chwilę po mnie odezwał się piórkooki. No…to
nie było grzeczne. Wciągnęłam powietrze ze świstem, który było słychać nad
wyraz głośno, gdyż cisza w sali zapadła jak makiem zasiał.
- A ja?! Nie
wyobrażam sobie współpracy z nim…nią…nimi…?! - rozłożyłam ręce w zrezygnowanym
geście jednocześnie wlepiając w niego wściekłe spojrzenie. Chwilę potem w
pomieszczeniu rozległy się gwizdy podpuszczające do kontynuowania wymiany zdań.
Jednak chyba Piąty nie chciał się bawić tak grzecznie. Podwinął rękawy i ruszył
w moją stronę ze zgrozą w oczach. Byłoby doszło do rękoczynów ku uciesze
obecnych oczywiście, gdyby nie przerwał nam kapitan obwieszczając, że jeszcze
nie skończyliśmy. Oboje jednocześnie prychnęliśmy, obróciliśmy się tyłem do
siebie i wyszliśmy z pomieszczenia nie czekając na końcówkę.
Wściekła kierowałam
się sama właściwie nie wiem dokąd. Nim się zorientowałam, doszłam do czwartego
oddziału. Nie zważając na nic ruszyłam na poszukiwania Hanatarou; musiałam z
nim porozmawiać, wyżalić się. Na szczęście znalazłam go niedługo potem.
- Cześć – przywitał
się, odkładając miotłę którą aktualnie zamiatał podłogę na korytarzu.
- Witaj – podeszłam
do niego i przytuliłam się, jak za dawnych czasów – masz teraz trochę czasu,
czy może przeszkadzam?
- Nie…dla Ciebie
zawsze znajdę chwilę – uśmiechnął się promiennie i razem wyszliśmy się przejść.
Spacerowaliśmy trochę rozmawiając o wszystkim i o niczym, lecz wciąż dręczyła
mnie dzisiejsza sprawa. Oczywiście on od razu to zauważył i zapytał się co się
stało, a ja zaczęłam opowiadać.
*
Gdy skończyłam mą
jakże ciekawą opowieść, czekałam na jego odpowiedź. Szedł przez chwilę w ciszy
po czym powiedział:
- Właściwie, to co w
tym złego?
- Jak to co?! Ja nie
mogę z nim pracować! – zdenerwowałam się i stanęłam naprzeciw niego – on
jest…zarozumiały, okropny, zarozumiały, chamski, zarozumiały…praca z kimś takim
bezpowrotnie pozostawiłaby zmiany na mojej psychice… - urwałam czując rosnący
niepokój w miarę zmieniającego się wyrazu twarzy Hamady. Był coraz bardziej
przerażony i zmieszany. Olśniło mnie…bo
w tej sytuacji, to mogło oznaczać tylko jedno… - proszę, Cię…nie mów mi
tylko, że on stoi właśnie za mną i wszystko słyszy…
- Sam Ci o tym
powiem, byś nie musiała wątpić w prawdziwość tych słów – usłyszałam zimny głos
tuż przy swoim uchu. Głos, który rozpoznałabym wszędzie i głos, który był
zapowiedzią nadchodzących wydarzeń. Niezbyt miłych wydarzeń. Nie wiem, czego
mogłabym się po nim spodziewać, lecz gdy się odwróciłam do niego przodem
zobaczyłam tylko odchodzące plecy. Coś podpowiadało mi, że była to tylko cisza
przed burzą. Paskudną, pełną deszczu i grzmotów burzą.
- Powiedz mi, Hana,
czy można mieć większego pecha…?
*
- Rusz się, mamy
misję – wciąż tak samo chłodny ton. Jestem ciekawa, czy kiedyś mu przejdzie.
- Tak jest! –
zasalutowałam mu i ruszyłam za nim cichuteńko jak mysz. Miałam tę świadomość,
że dziś już sobie wystarczająco nagrabiłam i teraz muszę poczekać aż ochłonie.
Zdałam się kompletnie na niego – mógł mnie teraz wyprowadzić w pole i tam
zostawić, a ja nawet bym się nie zorientowała. Chciałam zapytać o szczegóły,
lecz on mnie uprzedził.
- Naszym
przeciwnikiem ma być jeden pusty, ale za to strasznie silny. Podobnież ma kilkunastu
‘pomocników’, takich słabszych. Z nimi powinniśmy uwinąć się szybciej. –
zakończył wciąż patrząc tylko przed siebie.
- Tak jest – rzuciłam
nieco ciszej niż przedtem. Mimo tego, że czułam, że powiedziałam prawdę,
nieswojo mi z tym było. Mój osąd zdecydowanie aż ociekał subiektywnością. Jednak
nie dane mi było zastanawiać się nad tym dłużej, gdyż niedługo potem dotarliśmy
do naszego celu. Na środku rozległej polanki kłębiły się mniejsze poczwary
wokół…jakiegoś zwierzęcia rozszarpując je i zjadając, natomiast nasz główny
przeciwnik leżał obok grzebiąc sobie ogromnymi szczypcami w niewiele mniejszych
zębach. Od pasa w dół przypominał człowieka, jednak wyżej był niemal jak
ogromny krab.
Obserwowaliśmy ich
przez chwilę, aż w końcu grupka tych mniejszych rozstąpiła się na boki
zostawiając po sobie kupkę kości i plamę krwi powoli wsiąkającą w trawę. Czułam
jak zaczyna mi się kręcić w głowie, lecz szybko ochłonęłam, bo mój…partner…dał
mi sygnał że mam wkraczać. Z tymi kilkoma słabeuszami poradziliśmy sobie
nadzwyczaj szybko i po cichu. Jak ninja normalnie. Ostatecznie został tylko ten
ważny. Chcieliśmy zaatakować z zaskoczenia, jednak on chyba musiał coś zwęszyć,
bo wykonał szybki unik. Zaczęliśmy walczyć w ciszy jednak po chwili Ayasegawa
kazał mi się wycofać. W sensie że odejść i dać jemu się zabawić. Chciałam mu
coś, powiedzieć, lecz powstrzymałam się będąc przeszyta wzrokiem jego
fioletowych tęczówek. Odsunęłam się pod drzewo i nie mając nic lepszego do
roboty zaczęłam rozmyślać. Jednak proces ten został przerwany przez szczypce,
które z prędkością światła świsnęły mi koło ucha. Zawał. Zawał jak nic.
Złapałam się za szybko bijące serce i po chwili spojrzałam na walczących. To
krabopodobne coś zostało pozbawione szczypca, lecz na nieszczęście na miejsce
tego jednego wyrosły dwa kolejne. W sumie nawet to nie powstrzymało mnie by nie
krzyknąć rozeźlona:
- Hej! Mógłbyś uważać
jak odcinasz te cholerstwa! Byłbyś mnie zabił!
- Świat podziękowałby
mi później. Mimo wszystko nawet jeśli nie walczysz to uważaj, bo długo nie
pożyjesz – odparł, odskakując od atakującego go Pustego.
- Czyli nie
zaprzeczasz, że zrobiłeś to specjalnie?
- Ani też nie
potwierdzam – uśmiechnął się chytrze.
Prychnęłam niczym
rozjuszona kotka, jednak postanowiłam, że zemszczę się jak wrócimy do
Seireitei. Chwilę potem stwierdziłam, że obmyślę specjalnie dla niego jakiś
wyjątkowo paskudny plan, bo jeszcze dwa razy musiałam unikać fruwających części
maszkary. W końcu doszłam do wniosku, że najbezpieczniej będzie dla mnie zejść
z polanki gdzieś w las i tam przeczekać. Mój niepokój i tak zaczął rosnąć, bo
zaledwie moment później przestałam słyszeć jakiekolwiek dźwięki walki.
Rozejrzałam się, jednak mimo światła słońca przebijającego się przez korony
drzew nie dojrzałam nic a nic. Jednak po chwili poczułam i to nad wyraz
wyraźnie. A moment później wisiałam już na drzewie zaatakowana w sposób, w jaki
atakuje się nowicjuszy. Wstyd, że ja nie mogę. A mógł tego stwora lepiej
pilnować…
I tak znaleźliśmy
się w punkcie wyjścia. Chwilę powisiałam, zostałam uratowana przez rycerza na
białym…wróć. Przez Yumichikę, a następnie urwał mi się film. Żyć, nie umierać.
Teraz to powiedzenia nabiera dwuznaczności.
***
Obudziłam się w
pomieszczeniu, którego zupełnie nie kojarzyłam. Otaczały mnie biały ściany a
nade mną wisiał tejże barwy sufit. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie jestem
tu sama. Jako pierwszego zauważyłam Hanę – odetchnął z ulgą gdy mnie zobaczył.
- Co się stało? Gdzie
ja jestem? – spytałam, choć sprawiło mi to duży problem przez okropną suchość w
gardle. Chłopak musiał to dostrzec, bo zaraz przystawił mi do ust szklankę z
wodą, którą wypiłam łapczywie niemal się krztusząc.
- Jesteś w oddziale
czwartym. Miałaś….wypadek… - urwał nie wiedząc co dalej powiedzieć, lecz
wystarczyło jedno moje spojrzenie by się uśmiechnął, mając pewność, że nie musi
kończyć. Ja sama postanowiłam unieść się chociaż trochę wyżej, więc uniosłam
głowę i podparłam się łokciami. Już miała przesunąć się trochę w górę, gdy
nagle tuż przed sobą zobaczyłam twarz kapitana Kurotsuchi’ego, co spowodowało,
że opadłam z powrotem na poduszkę…a raczej na metalowe wezgłowie z głuchym
krzykiem dobywającym się z mego gardła. Wydawało mi się, że jeśli to jest
czwarta dywizja, to oni tu mają pomóc wyzdrowieć, a nie przeprowadzać na tamtą
stronę za pomocą zawału.
- Dzień dobry…kapitanie…-
powiedziałam cicho, ostatecznie się jednak podnosząc do siadu, mimo bólu w
brzuchu. On natomiast uniósł lekko brew po czym uśmiechnął się lekko.
- Widzę, że powoli
uczysz się szacunku dla tych, którym się on należy. Ale wracając, nie po to tu
jestem, by uczyć Cię dobrych manier. Właściwie to nie musisz….na razie,
wiedzieć po co tu jestem. – pogładził się kciukiem po brodzie, po czym notując
coś na kartce, wyszedł z pomieszczenia.
Odprowadzając go
wzrokiem zarejestrowałam obecność Yumichiki, co już kompletnie wywołało u mnie
szok.
- Jak długo tu
jesteś?
- Wystarczająco –
odparł zdawkowo, po czym uniósł na mnie swój wzrok. Nawet z pewnej odległości
mogłam dostrzec cienie pod oczami i ogólnie malujące się na jego twarzy
zmęczenie.
- Coś Ci się stało? –
zapytałam wbrew sobie.
- Wyrzuty sumienia.
Ot co.
- To…może ja was
opuszczę na chwilę… - wtrącił Yamada i szybko wyszedł.
- Też się powinienem
zbierać. Mnie w ogóle nie powinno tu być. – rzucił i skierował się do drzwi,
jednak ja go zatrzymałam, czując, że potem może nie być ku temu okazji.
- Zaczekaj,
chciałabym Ci zadać pytanie.
- Tak? – obrócił się
do mnie stając w progu.
- Dlaczego? Dlaczego
Ty dla mnie taki jesteś? Od samego początku, od naszego pierwszego spotkania.
Co ja Ci takiego zrobiłam?
- To jest więcej niż
pytanie. To jest kilka pytań…
- Mniejsza z tym.
Odpowiedz – nie dałam się zbić z pantałyku.
- Naprawdę chcesz
wiedzieć? – zaśmiał się, można by powiedzieć nawet że szyderczo – Mogę Ci
powiedzieć. Jeszcze w Akademii, to były tylko zwykłe docinki. Zainteresowałaś
mnie, nie powiem że nie i ja nie byłem odpowiedzialny za to, jak to odbierzesz.
Jednak gdy dostałaś się tutaj, tak po prostu…wkurza mnie taki typ człowieka jak
ty. Nawet na tej misji pokazałaś, jak łatwo Cię podejść. Zastanów się, czy
nadajesz się do tego oddziału, bo to nie są przelewki. Naucz się porządnie
walczyć, mieć oczy dookoła głowy bo inaczej długo tu miejsca nie zagrzejesz i
wcale nie mam na myśli zwolnienia. Póki co, pamiętaj także o przepaści jaka nas
dzieli. Nigdy nie będziesz równa mi, więc nawet nie próbuj. Wiąże się z tym
także fakt, że powinnaś zwracać się do mnie odpowiednio, czego jak na razie nie
przestrzegasz. Mam kontynuować?
Patrzyłam na niego z
opuszczoną szczęką. Po chwili zamknęłam usta zdając sobie sprawę, że wcale nie
poprawiam się w jego oczach. Opuściłam wzrok na koc i cicho powiedziałam:
- Nie. Nie
musisz…Yumichika…-kun. – ledwo mi to przez gardło przeszło.
- Tak jest o wiele
lepiej. Tak trudno było? – spytał zostawiając to pytanie bez odpowiedzi i
wychodząc z pomieszczenia.
Sama nie wiem jak
długo tak siedziałam, skubiąc pościel. Myślałam nad tym co dziś usłyszałam i
zastanawiałam się czy naprawdę to wszystko tak wygląda. W końcu usłyszałam
kroki na korytarzu, co mogło oznaczać, że Hana wraca, lecz ja nie miałam teraz
ochoty na rozmowę z nikim. Położyłam się tyłem do drzwi, udając że śpię. Yamada
wszedł do środka i westchnął cicho. Przykrył mnie szczelniej kocem, zgasił
światło i zostawił mnie. A ja długo nie mogłam zasnąć wpatrując się w księżyc
jaśniejący na nocnym niebie. Nikt nawet sobie nie wyobraża, jak bardzo chciałam
się teraz zamienić z nim miejscami i znaleźć się jak najdalej stąd.
-------------------------------------------------------
Pewne miejsca mogą budzić pewne wątpliwości...ale mam nadzieję, że domyślicie się o co mi chodzi xD
Atsfjgthyudfsgat. To mniej więcej wydobyło się z moich ust po przeczytaniu tego rozdziału .3.
OdpowiedzUsuńNo jak tak można .3. jak można tak traktować Matsu? ._.
Chodź Yumi, Oukami-taichou się tobą zajmie >D
Pfpfpfpfpfpf. Jaki wyniosły .3. Yumi, grabisz sobie .3.
Biedna Matsu D: *głasku* zdrowiej sobie .3. Ja po obejrzeniu dzikich filmików na yt mam uraz do krabów .3.
No. Ale całkowicie odbiegam od tematu...a może nie? *facepalm*
Arigatou za życzenia! *ukłon*
Postaram się cuś napisać <3
i no, tego. Świetny rozdział *u*
Ale Yumi i tak ma wpierdol .3.
A już myślałam, że Yumichika jednak jest lepszym człowiekiem...
OdpowiedzUsuńI już nigdy więcej nie zjem paluszków krabowych, nabrałam do nich urazu. xD
Biedna Matsu, powinna dostać jakieś słodycze, żeby osłodzić sobie pobyt w szpitalu *rzuca na łóżko szpitalne paczkę żelków* Masz, zdrowiej xD
A ja czekam na następny rozdział
Czytam sobie wstęp, czytam... I nagle zawiecha. Tam gdzieś mignął mój nick? Powrót - o, faktycznie ^^ Poczułam się wyróżniona :D
OdpowiedzUsuńTo bardzo miłe z Twojej strony, ale nie masz za co mi dziękować :) Bardzo lubię Twoje opowiadanie, a swoimi komentarzami zawsze chcę Cię dopingować i motywować do dalszej twórczości :D No bo co ja bym bez Ciebie czytała? ;)
Przejdźmy jednak do rozdziału ;)
Pewnie już Ci to mówiłam, ale uwielbiam Twój styl pisania. Nie mogę się powstrzymać od śmiechu, czytając komentarze Matsu - ona jest genialna :)
Kenpachi już na samym początku mnie rozwalił - nie ma co, wpadł na "genialny" pomysł, a jego "przemowa" zwala z nóg xDDD Ale i tak go kocham *w*
Oj, biedna Matsu ona ma naprawdę pecha :( Mam nadzieję, że szybko się wykuruje, no i, że relacje między nią a Yumichiką się ocieplą ;) ( chyba, że prędzej któryś z partnerów zgładzi drugiego xD ).
Zaciekawiło mnie to, co Mayuri robił w szpitalu. Dalej badał Matsu, kiedy ta była nieprzytomna? I czy udało mu się czegoś ciekawego o niej dowiedzieć? Aaa, strasznie zżera mnie ciekawość, ale pożyjemy zobaczymy ;)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy ;***
Kawaiii! Nowa nocia! Zgadzam się z Murasaki. Niedobry Yumichika, oj niedobry! Znajdź sobie najbliższy kąt i w nim stań. Nie mogę sobie nawet wyobrazić tego, że Matsu odejdzie z jednego z moich ulubionych oddziałów, nie pozwolimy na to, prawda? :D
OdpowiedzUsuńHeeeeeeeej to wcale nie było fajne ;__; a co on takiego ważniaka zgrywa? Bardzo ale to baardzo mi się to nie podoba. A niech mu Matsu dowali, co się będzie Yumichika wywyższał!
OdpowiedzUsuńPoza tym mój nadto rozwinięty zmysł romansowy wyczuwa, że Hana buja się w Matsu xd