I w ogóle, to pewnie zauważycie, ale dodaję nowy rozdział po...*werble proszę TARARARARARARARARARARARARA* TRZECH TYGODNIACH! to chyba mój nowy rekord ;w;
Miało być szybciej, ale się szlabanik trafił >.>
To ja już nie zanudzam, tylko zapraszam :3
PS - dziękuję bardzo Saphirze za to, że dzięki niej naprawdę poczułam się jak ktoś ważny ;w;
Oczywiście czuję się też tak dzięki wszystkim wam - w końcu 2802 wyświetlenia to coś, nie? ^^
-------------------------------------
Oddział 4 opuściłam już po kilku dniach. Ten fenomen wzbudził
zainteresowanie nawet samej pani kapitan Unohany. Doprawdy zaskakującym
był fakt, że tak poważna rana zregenerowała się tak szybko. Pomińmy
oczywiście to, że w ogóle udało mi się przeżyć. Po utracie takiej ilości
krwi powinnam już dawno wyzionąć ducha, natomiast ja sobie teraz stoję
przed budynkiem szpitala i wdycham późnowiosenne powietrze i z niejaką
radością witam promienie słońca na swej twarzy. Tylko teraz się tak z
tego cieszę, bo ostatni czas spędziłam w zamkniętej sali. Słońce w tym
miejscu było niesamowitą rutyną - nikt nie bawił się w to by urozmaicić
pogodę w Seireitei. Poza tym według wszystkich nie miało to sensu -
takie zmiany atmosferyczne mogły wiele zepsuć, a mnie jako niewiele
znaczącej w całej społeczności miłośniczce deszczu pozostawało jedynie
się z tym pogodzić.
Jednakowoż fakt tej niezmiennej pogody w tej chwili stanowił moje
najmniejsze zmartwienie. Zaszczytne, a może i nie, pierwsze miejsce na
liście moich problemów zajmował mężczyzna, który aktualnie piastował
piąte miejsce wśród oficerów dywizji 11. Naprawdę ostatnią rzeczą, którą
chciałabym dziś zrobić to spotkać się nim twarzą w twarz. A jakbym
miała jeszcze wymienić z nim zdanie to już bym miała atrakcji na cały
dzień. A ta cała niechęć do spotkania sprawiła że niemal niemożliwym dla
mnie stało się zjawienie się we własnym oddziale. W końcu on mieszkał
tuż obok. A jeszcze paskudniejszym aspektem sprawy był fakt, że od
niedawna staliśmy się partnerami w pracy. To wszystko nawzajem się
wykluczało, przez co czułam się bardziej zagubiona. Wiedziałam, że nie
będę mogła go wiecznie unikać, to było po prostu niewykonalne.
Westchnęłam cicho i przymrużyłam oczy. Słońce dopiero wstępowało na
nieboskłon, gdyż ranek wciąż był wczesny. Postanowiłam, że po prostu na
razie się gdzieś przyczaję i wszystkiemu stawię czoła. Jutro.
*
Tuptałam sobie po krętych uliczkach Seireitei, bez większego celu.
Wiedziałam, że znajduję się w miejscu najbardziej oddalonym od swojej
swojej dywizji, choć znając swoje szczęście - Yumichikę mogłam spotkać
nawet tu. Nie zdawało się to jakoś szczególnie prawdopodobne zważając na
fakt, że o takie porze jest tu bardzo mało ludzi. A przez 'mało ludzi'
chcę powiedzieć 'ani jednego' ma się rozumieć. To dość dziwne, ale
nadawało temu miejscu pewnego uroku. Właściwie idąc tak, doszłam do
samej granicy Dworu, toteż tuż przede mną rozciągał się długi mur
zarówno w jedną stronę jak i w drugą. Nawet nie próbowałam go dotknąć,
gdyż w mojej głowie wciąż trzymały się takie informacje jak na przykład
ta, że zbudowany został z kamienia Sekkiseki. Zamiast tego wskoczyłam na
budynek tuż obok i wyciągając się jak najwyżej się dało, spróbowałam
zajrzeć poza mur. Niestety nie byłam w stanie dojrzeć więcej niż zielone
czuby drzew. Ah, ta natura.
Nieco zawiedziona zeskoczyłam na dół, by ponowić swą wędrówkę. Na
domiar złego zdałam sobie sprawę, że nic nie wyjdzie z moich prób
unikania wszystkiego co piórkowe. Bo los mnie nie lubi. Bo nie mam
pieska. Bo zupa była za słona. Bo on tu stoi i na mnie patrzy.
Skrzywiłam się lekko, co się tylko pogłębiło gdy usłyszałam chłodny
głos.
- Długo miałbym cię jeszcze szukać? Jakbyś nie pamiętała to mamy
pewną pracę do wykonania i cudnie by było gdybyśmy wyruszyli. Wreszcie.
- Tak, tak. - mruknęłam idąc za nim. Co jak co, ale korona to by
mu z głowy nie spadła, a język nie usechł gdyby odzywał się nieco milej.
POZIOM ZŁOŚCI - zirytowana.
Niedługo potem dotarliśmy na miejsce. Tym razem Yumichika nakazał
mi się nie wtrącać zanim zdążyłam sięgnąć ręką do katany. Posłusznie
odsunęłam się na bok, choć zdenerwowana zapytałam sama siebie - skoro i
tak mam tu nic nie robić to po kiego grzyba miałam z nim tu iść? Jako
ewentualne ratowanie tyłka czy miałam się przebrać za pomponiarę i
dopingować go? Wzdrygnęłam się na myśl o drugiej sytuacji i prychając
cicho, usiadłam skrzyżnie pod drzewem.
Przypatrywałam się jego poczynaniom z usilnie ukrywanym
zainteresowaniem. Cała jego walka z przeciwnikami z każdej strony oblana
była wdziękiem i zgrabnymi ruchami, sprawiając, że całość podana była
dla widza jako jedyne w swoim rodzaju przedstawienie. Nie powiem, nawet
miło się patrzyło. Ale zawsze znajdzie się ktoś, komu spektakl się nie
spodoba. Na tylu przeciwników z którymi Piąty radził sobie nad wyraz
dobrze, znalazła się czarna owca, która chciała go zajść od tyłu, a
której fioletowowłosy najwyraźniej nie słyszał. Jeżeli nie chciałam
targać go na mym biednym ramieniu z powrotem do Soul Society, musiałam
zainterweniować. Szybkim ruchem skoczyłam w górę, wyciągając po drodze
mojego Zanpakutou i jednym cięciem niszcząc Hollowa. Wylądowałam kawałek
dalej, wykonując spektakularnego fikołka. Kątem oka zauważyłam, że
Piórkowaty zatrzymał się na chwilę i spojrzał na mnie szeroko otwartymi
oczyma, jednak chwilę potem bez słowa wrócił do walki. No tak, przecież
nie powinnam spodziewać niczego typu "dziękuję", "nic ci nie jest" czy
chociażby "co ty odwalasz, kretynko?!". Trzeba mi się pogodzić z moją
drugoplanową rolą w całej tej historii i z brodą uniesioną do góry przeć
na przód przez życie. A nie. Jak będę mieć głowę w górze, to nie
zauważę pułapek czyhających na mnie na ziemi, tak jak ten wystający
korzeń na ziemi przed chwilą. Zebrałam swoje potknięte ciało z ziemi i
usunęłam się z powrotem ze sceny, czekając, aż kurtyna opadnie. Ale dziś
zarzucam metaforami, nie ma co.
Mimo wszystko miałam pewien procent nadziei, minimalny bo minimalny
ale jednak, że po zakończonej potyczce usłyszę cokolwiek co miałoby
oznaczać podziękowania. Myliłam się. Oh, jakże się paskudnie myliłam.
Korona na tej jego fioletowej łepetynie trzyma się nadzwyczaj mocno.
POZIOM ZŁOŚCI - zdenerwowana.
Zaraz po jego spektakularnej walce wróciliśmy do Seireitei w
całkowitej ciszy; on szybkim, sprężystym krokiem z przodu, ja wlokąca
się niemiłosiernie i masująca obolały tyłek gdzieś z tyłu. Tuż przy
bramie do naszego oddziału Yumichika gdzieś się zgubił, natomiast ja nie
przejęłam się z tego powodu jakoś specjalnie. Ruszyłam do siebie by
wziąć jakiś odświeżający prysznic zarówno dla ciała jak i zszarganych
nerwów. Jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Niestety moja rześkość objęła
jedynie tę pierwszą zamierzoną partię, gdyż nic nie potrafiło mnie dziś
uspokoić. Westchnęłam tylko nad tym i już ubrana opuściłam swoją
kwaterę.
Jedyne z czego się cieszyłam to fakt, że mój dyżur dotyczący
sprzątania czekał na mnie dopiero w przyszłym tygodniu. Ta myśl, że nie
będę musiała dziś tańcować z miotłą po placu była takim małym
promyczkiem rozświetlającym moje ponure myśli. Ale oczywiście...do
czasu...
Szłam sobie spokojnie pomiędzy koszarami, nie zawadzając nikomu. A
przynajmniej tak mi się wydawało. Bo przecież jest tu ktoś, komu
wystarczy fakt, że oddycham tym samym powietrzem by mnie zganić. I ten
ktoś, właśnie dziś dyżurował ze zmiataczką. To znaczy powinien, jednak
nie bardzo kwapił się do czynienia tego. Chyba że patrzenie ze zgrozą na
szczotkę można uznać za jakąś pożyteczną pracę. Coś gdzieś tam w środku
mnie podpowiadało mi, żebym nie wchodziła w pole jego widzenia, jednak
było już za późno.
- Matsuki? Pozwól no tu na chwileczkę - powiedział fałszywie serdecznym głosem, machając do mnie ręką.
- Muszę? - jęknęłam, zaczynając człapać powolutku, by w razie czego móc szybko się wycofać.
- Ależ oczywiście że nie. Ty CHCESZ tu podejść - położył nacisk na
to słowo, a już wiedziałam, że odwrotu nie będzie. Wyrzucałam sobie
swoją głupotę i przeklinałam jego lenistwo.
- Jak zapewne widzisz, dziś nadeszła moja kolej na uprzątnięcie
tego syf...nieporządku. Niestety ja, choć wielce nad tym ubolewam, mam
inne ważne i z pewnością piękniejsze rzezy do roboty. Oczywiście bardzo
bym chciał zająć się tym i własnoręcznie doprowadzić nasz oddział do
względnie pięknego stanu, jednakże po prostu nie starczyłoby mi na to
wszystko czasu. Tak się czuje shinigami, który pracuje naprawdę...- czy
ja wyczuwam tu aluzję do mojej osoby..? - ...poza tym, jak sama pewnie
dobrze wiesz...
- Zostałem do wyższych celów stworzony - mruknęłam pod nosem, na co on urwał.
- Słucham? - uniósł brew.
- A nie nic nic. Mówię właśnie sobie, jak bardzo ucieszona jestem z
faktu, że będę mogła wyręczyć cię w twej pracy jednocześnie
umożliwiając ci zrobienie tego całego mnóstwa szlachetnych czynów. Duma
mnie rozpiera i oblewa całą aż po koniuszki stóp - syknęłam
przesłodzonym głosem niemal wyrywając mu miotłę z dłoni.
- Ja też się cieszę z tego powodu. Życzę powodzenia - uśmiechnął
się na odchodnym szybko znikając za zakrętem. Miałam ochotę wrzasnąć i
rzucić tą szczotą w jego schludną fryzurę, ale w porę się powstrzymałam.
Kto wie, jakby się to mogło dla mnie skończyć. Wzięłam kilka głębokich
oddechów i policzyłam do dziesięciu. A potem jeszcze raz. I jeszcze
jeden. Nie podziałało, więc włożyłam całą siłę w zamiatanie.
POZIOM ZŁOŚCI - wściekła jak osa.
Zanim zdążyłam skończyć swoją-nieswoją działkę sprzątania, miotła
leżała po ścianą połamana na drobne kawałeczki. Trochę mi jej było żal,
co jak co ale ona nie miała w tym wszystkim swojej winy, jednak sytuacja
wymagała ofiar. Westchnęłam już sama nie wiem po raz który dziś i
przeczesując palcami włosy ruszyłam do swojego mieszkanka. Marzyłam
tylko o tym, by bez żadnych kolejnych kłótni walnąć się teraz do łóżka i
przespać cały tydzień. Jednak marzenia się nie spełniają. A
przynajmniej te moje. Usłyszałam głos. Tak dobrze znany mi głos. Głos,
który teraz wołał moje imię. Odwróciłam zaspane oczy i aż zaskamlałam na
widok przede mną. Stał tam Piórkowaty i kilku shinigamich z naszego
oddziału poza stopniem oficerskim, którzy trzymali dość sporą...puszkę z
czerwoną farbą. Ja już wiedziałam o co chodzi. Powinnam się zatrudnić
jako jasnowidz, kurde.
POZIOM ZŁOŚCI - zaraz wybuchnie.
Poza nimi znajdowało się mnóstwo innych członków naszej kochanej
dywizji. Bez słowa ruszyłam w ich stronę, a gdy się zatrzymałam,
podparłam się dłońmi po boki i spytałam w miarę wyzywającym tonem:
- O co chodzi? Miałam inne plany, w których Ciebie nie uwzględniałam.
- Zaraz, po co tak niegrzecznie od razu? Chciałem Cię tylko
poprosić, byś pomogła kolegom. Mają zanieść tę puszkę kapitanowi
Ukitake, bo sama dobrze wiesz, że on dźwigać nie może - uśmiechnął się
szyderczo wciskając mi w ręce farbę, mało mnie nie przewracając i przy
okazji nie rozchlapując jej. On naprawdę musiał czerpać jakąś
niesamowitą przyjemność z dręczenia mnie.
POZIOM ZŁOŚCI - na granicy.
- No już, pędź do oddziału, kapitan czeka - rzucił słodko klepiąc
mnie w plecy. Warknęłam cicho, ale następne wydarzenia skłoniły mnie do
nieco głośniejszych czynności. Wszystko działo się w ułamkach sekundy -
najpierw sobie szłam, potem o coś zahaczyłam, a następnie zaryłam
szczęką w żwir jednocześnie rozlewając czerwoną ciecz na całą siebie. W
pierwszej chwili nie wiedziałam co się stało, lecz gdy usłyszałam głośne
śmiechy nie tylko za sobą, ale też wszędzie dookoła, byłam już aż nadto
pewna.
POZIOM ZŁOŚCI - bum.
Wcześniej czułam się upokorzona, ale teraz miarka się przebrała,
drogi panie Piąty. Wstałam z ziemi ignorując wyśmiewających mnie
mężczyzn za wyjątkiem tego jednego jedynego, w którego wlepiłam
wściekły, przeszywający wzrok szarych tęczówek. Podeszłam do niego i
zwyczajnie pchnęłam go do tyłu, a on nie spodziewając się ataku z mojej
strony mało nie upadł.
- NIE ISTNIEJĄ SŁOWA, KTÓRE MOGŁYBY OPISAĆ, JAK BARDZO CIĘ W TEJ
CHWILI NIENAWIDZĘ! CAŁY DZISIEJSZY DZIEŃ BEZ PARDONU DEPCZESZ MOJĄ
GODNOŚĆ! POMIATASZ MNĄ, WYKORZYSTUJESZ, NAŚMIEWASZ SIĘ! JESZCZE KILKA
DNI TEMU Z SATYSFAKCJĄ MÓWIŁEŚ MI, JAK BARDZO ZA MNĄ NIE PRZEPADASZ, BO
MOJE ZACHOWANIE JEST NIEODPOWIEDNIE W STOSUNKU DO KOGOŚ, KTO JEST WYŻEJ
POSTAWIONY ODE MNIE, ALE, DROGI PANIE YUMICHIKO, CZY TO NIE DZIAŁA
PRZYPADKIEM TEŻ W DRUGĄ STRONĘ?! JEŻELI CHCESZ BYĆ SZANOWANY - SZANUJ! A
SWOIM ZACHOWANIEM DOWIODŁEŚ, JAK WIELKIM JESTEŚ KRETYNEM SKORO TEGO NIE
ROZUMIESZ I JAK BARDZO NIE ZASŁUGUJESZ NA TO, BY CIĘ SZANOWAĆ! TO TYLE W
TYM TEMACIE! - wrzeszczałam jak opętana, wiedziona jedynie impulsem.
Gdy tylko urwałam, ciężko oddychając, zwróciłam swoją uwagę na to, że
dookoła zapadła cisza tak gęsta, że można by ją kataną kroić. Rozejrzałam się w koło widząc czysty szok na twarzach obecnych, a
ostatecznie zwróciłam swą twarz w stronę tego, którego przed chwilą
zjechałam. Miał szeroko otwarte oczy i wpatrywał się we mnie w czystym
osłupieniu.
Po chwili całe emocje ze mnie opadły i tak naprawdę, w całej
okazałości dotarło do mnie to, co przed chwilą wykrzyczałam. Zdołałam
jedynie zakryć sobie usta dłońmi i wymamrotać niewyraźnie "przepraszam"
zanim stamtąd uciekłam. Podejrzewam, że jeśli zostałabym tam choć chwilę
dłużej, skusiłabym los i już więcej nie zobaczyłabym światła
słonecznego.
Biegłam na oślep nie zwracając uwagi na zdziwiony wzrok innych.
Musiałam wyglądać przekomicznie cała utytłana czerwoną farbą, choć mi do
śmiechu nie było. Z każdą chwilą, grabiłam sobie coraz bardziej. Miałam
teraz to nieludzkie wrażanie, że nie dam rady sobie już nigdzie znaleźć
miejsca.
Ostatecznie dobiegłam do dywizji 9, gdzie od razu
skierowałam się do kwatery trzeciego oficera. Zatrzymałam się tuż przed
drzwiami łapiąc oddech i opierając dłonie na kolanach. Gdy już się lekko
uspokoiłam, zapukałam do drzwi. Nie wiem, czy Shion bardziej zdziwił
się dlatego, że zobaczył mnie, czy dlatego, że cała byłam czerwona. Mimo
wszystko wpuścił mnie bez słowa. Weszłam do środka, lecz zatrzymałam
się na środku pomieszczenia nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić -
cokolwiek bym uczyniła, zostawiłabym po sobie paskudne plamy. Jednak i
tak stwierdziłam, że powinnam go oświecić dlaczego w ogóle tu jestem
-
Słuchaj, wybacz, że tak tu wparowałam, ale musisz mnie przetrzymać
przez pewien czas. Właśnie zrobiłam największą głupotę w moim życiu,
której chyba będę żałować po wieki. - mruknęłam spuszczając głowę. On
tylko podszedł do mnie i poklepał po czystym fragmencie ramienia i
powiedział:
- Zaraz wszystko mi opowiesz, ale najpierw idź
się umyj - uśmiechnął się pokazując mi drogę do łazienki. Odwzajemniłam
uśmiech i ruszyłam się zmierzyć ze szkarłatną cieczą.
*
Po
pewnym czasie, gdy już uporałam się z plamami a także opowiedziałam
swemu przyjacielowi o zaistniałej sytuacji, on zaczął się po prostu
śmiać.
- Hej! To nie jest śmieszne - burknęłam splatając ręce na piersiach.
- Ależ oczywiście, że jest - wydusił krztusząc się.
-
...no, może troszeczkę - uśmiechnęłam się lekko, lecz po chwili
spochmurniałam z powrotem - kurde. To wcale nie jest tak, że ja go
nienawidzę czy coś. Po prostu wściekła byłam i padło kilka słów za dużo.
I jak ja się mam nicy z tego teraz wyplątać...?
- A po co
miałabyś się z tego wyplątywać? - spytał już całkiem poważnie, na co ja
uniosłam brew - sama zobacz - jako takiej krzywdy ci zrobić nie może, to
nie jest jego dewiza. Poza tym on nie jest całym twoim światem. Zawsze
masz mnie, Renji'ego, Hanę i wielu innych którzy są do ciebie nastawieni
o wiele serdeczniej, no nie?
Ziarnko prawdy czuwało w jego
wypowiedzi, by teraz ładnie wykiełkować w moim sercu. Miał rację - wcale
nie powinnam się go obawiać - ja tylko powiedziałam prawdę. Prosto w
twarz, bez owijania w bawełnę. Jeżeli chciałby mi coś zrobić za to, że
byłam szczera, to on chyba naprawdę głupi musi być. Sama się do siebie
uśmiechnęłam, dochodząc do takich wniosków; od razu mi się lepiej na
sercu zrobiło. Spojrzałam serdecznie na Shiona - jego obecność zawsze
podnosiła mnie na duchu, a gdy mi doradzał, zawsze do brze na tym
wychodziłam. Naprawdę cieszyłam się, że mam takich przyjaciół.
Siedziałam u niego do wieczora, gadając o różnych pierdołach. Gdy
zaczęło się ściemniać, postanowiłam zbierać się do siebie i odespać cały
ten dzień. Jeszcze raz bardzo mu podziękowałam i ruszyłam do siebie. Wędrując po dachach, ta podróż nie zajęła mi długo - już kilkanaście
minut później zeskakiwałam przed swoje drzwi i właśnie miałam je
otwierać, gdy gdzieś z boku usłyszałam głos, którego na dziś miałam
serdecznie dość. Zaprzestałam swej czynności i spojrzałam wprost na mego
sąsiada, mimo wszystko obawiając się słów, które za chwilę padną.
-
Um...Matsuki...ja... - nie możliwe, on się jąka? - chciałem, byś
wiedziała, że nie jestem zły. Dotarło do mnie, że w twoich słowach było
wiele racji. Może naprawdę jestem kretynem - zaśmiał się cicho - choć to
określenie do najpiękniejszych nie należy. Można by było wymyślić
coś...
- Zaraz czekaj, bo chyba się zgubiłam - chcesz mi
powiedzieć, że ty się ze mną w czymś zgadzasz? - tyle szoku na raz,
chyba zaraz zawału dostanę od nadmiaru tych wydarzeń.
- W
sumie to tak. I mam jedno pytanie - może zaczęlibyśmy wszystko od
początku? W sensie, naszą znajomość. W końcu jesteśmy na siebie skazani,
czyż nie? - uśmiechnął się przymilnie, na co mi już kompletnie opadła
szczęka. Ale po chwili odzyskałam rezon.
- Niech pomyślę...nie. - rzuciłam, sięgając dłonią do drzwi.
- Wiedziałem od razu, że się zgo...zaraz, co!? Nie zgadzasz się? Jak to? - teraz to on się zszokował, haha - punkt dla mnie.
-
Tak to. Myślisz, że jestem w stanie od tak puścić w niepamięć wszystkie
nasze scysje, tak po prostu zapomnieć? To nie w moim stylu. Ja
wybaczam, ale nie zapominam - powiedziałam wpatrując się w niego
uważnie.
- Czyli...to może tak...um...rgh... - po chwili
ciszy, wydawał się, jakby walczył sam ze sobą, aż w końcu przegrał -
...wybaczysz mi?
- Tak już lepiej - uśmiechnęłam się
promiennie i otworzyłam drzwi, a na odchodnym rzuciłam - oczywiście, że
tak, panie Piórkowaty.
Zamknęłam drzwi, nim dobiegł do mnie protestujący głos Yumichiki.-------------------------------
Liczę, że się spodobało ;______;
No, jak szybko dodałaś ten rozdział xD Aż się zdziwiłam ^^.
OdpowiedzUsuńBiedna Matsuki, wykorzystana, poniżona.... Ale nie ma źle! Nagadała komu trzeba (chociaż po wyobrażeniu sobie jej twarzy wolałabym uciekać) i teraz wszystko powinno być dobrze...
Będzie, prawda? Chociaż znając zasady każdego dobrego opo tak fajnie, cukierkowo i kolorowo nie będzie...
Do następnego xD
Ahhh Wyobrażenie zmieszanego i przepraszającego Yumi... Cudo ;)
OdpowiedzUsuńNiedawno znalazłam tego bloga i jestem pod wrażeniem. Czytałam już wiele opowiadań o bleachu i to jest pierwsze, na które czekam z niecierpliwością ^^
Świetny humor, ciekawe dialogi, tylko według mnie dobrze by było dodać więcej opisów świata. Jeszcze bardziej uatrakcyjniłoby to opowiadanie.
Pozdrawiam,
DarcAngael ;)
Nowy rozdział jak zwykle wywołał na mojej twarzy ogromny uśmiech, bo nic tak nie relaksuje po męczącym dniu, jak ciepła herbatka i ciekawa lektura :D
OdpowiedzUsuńRozdział po prostu miodny, chyba przeszłaś tutaj samą siebie. Co chwila wybuchałam śmiechem, czytając przygody Matsuki, a już końcowa wizja proszącego o przebaczenie Yumiego prawie zwaliła mnie z nóg. Kocham Twoja narrację pierwszoosobową - teksty Matsuki po prostu niszczą i warte są cytowania ;)
Strasznie spodobał mi się pomysł, z podziałem tego rozdziału na stopnie zdenerwowania głównej bohaterki. Wizualnie ładnie to wygląda, no i mamy na bieżąco informację o tym, jak czuje się nasza bohaterka ;)
A Yumiemu opieprz się należał, bo zaczął się za bardzo rządzić ;)
Ciekawa jestem, jak teraz będzie przebiegała ich wspólna współpraca, choć mam przeczucie, że jeszcze nie raz, nie dwa, się ze sobą poprztykają ;)
Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na nowy rozdział ;*
Jakie emocje! Przy kolejnych stopniach zdenerwowania zaczęłam kibicować Matsu :) Wygarnij mu, wygarnij, nie będzie cię już męczył! I jaki rezultat? Pozytywny! Matsuki bardzo dobrze zrobiła, czegoś takiego nie da się zapomnieć, przecież Yumichika pozbawił ją dumy.
OdpowiedzUsuńPodsumowując: rozdział mnie zbawił. Już od pewnego czasu jestem w połowie kolejnego rozdziału i się zawiesiłam. Teraz się odwiesiłam :) Postaram się jak najszybciej dostarczyć nowiutką, świeżutką nocie (będzie pachniała tak uzależniająco, jak nowe książki).
Arigatou za wzmianke o mnie, czuję się wyróżniona, na tle innych bloggerów, często bardziej zasłużonych ode mnie :D
Pozdrawiam i czekam na kolejną część przygód pani oficer :)
Oto i jestem, zawitałam na twego bloga i od razu mówię 'koniec opierdalania!' O tak moja droga, masz zbyt wielki talent by tak go marnować i dodawać notki raz na sto lat. Na szczęście przybyłam i zamierzam - jeśli będzie trzeba - siłą wykopać cię z tej otchłani lenistwa, tudzież czegokolwiek tam, przez co nie dodajesz rozdziałów. Na razie przechodzę na etap pierwszy, to jest subtelna namowa.
OdpowiedzUsuń'Bo los mnie nie lubi. Bo nie mam pieska. Bo zupa była za słona. Bo on tu stoi i na mnie patrzy.' - Tutaj sikałam ze śmiechu, ale potem było gorzej.
Cholera co za wredny Yumi ;__; i jakby nie patrzeć, to jej w sumie nie przeprosił, tylko zapytał czy mu wybaczy.
Jestem ciekawa jak teraz będą wyglądały ich relację, ale nie rób z nich best friendów! Chcę gorący romans, a nie przyjaźń.. Jako kumpla to ma Rejiego i tego na O.
No, czekam baaardzo niecierpliwie na nowy rozdział, a jeśli się szybko nie pojawi to wdrażam etap drugi, którego nazwy ci nie zdradzę, bo jest tak złowroga, że możesz ze strachu w końcu nic nie dodać.
Pozdrawiam, buziaki! ;3
Ohayo! Choćbym chciała, nie udało mi się wytrwać w czytaniu wszystkich rozdziałów. Jestem wielką fanką Bleacha i jak mam okazję czytam każde możliwe opowiadanie z nim związane. Piszesz w porządku, można się pośmiać, ale... no po prostu nie podeszła mi fabuła i nie sprawiła, że nie mogłam się doczekać ciągu dalszego. Niestety jestem mało elastyczna jeśli chodzi o to, a jeszcze jak w głównej mierze akcja tyczy się oddziału 11... ogólnie jest w porządku, patrząc na pozytywne komentarze. Ja też zostawię, że tak powiem "kciuk w górę", dlatego że każdy ma swoje pomysły i nic mi do tego :) Życzę powodzenia i weny do pisania dalszych rozdziałów :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń