Znów dwa miesiące mnie nie było...eh, to moje lenistwo ._. Ale w zamian za to oferuję wam rozdział, z którego jestem dumna. W sumie...pisałam go jakby w transie. Długo na niego czekałam. Nawet mam nastrojową muzyczkę.
Jako pierwszą zaoferuję nieśmiertelne Never meant to belong, lub też bliczowe Will of the heart.. W następnej kolejności proponuję DIR EN GREY - NAMAMEKASHIKI ANSOKU, TAMERAI NI HOHOEMI [UNPLUGGED] . W rozdziale zaznaczę, gdzie należałoby włączyć.
Liczę, że rozdział się spodoba i zapraszam.
-------------------------------------------------------------------------------
Długi
korytarz…nie. Długi i ciemny korytarz. Puste ściany, nisko sklepiony sufit z
nieco przerażającymi kryształowymi żyrandolami. Na samym końcu…na samym końcu
ktoś jest. Musi się dowiedzieć, kto to. Wie, że to nie da jej spokoju.
Bordowowłosa
dziewczyna leżąca do tej pory na szorstkim dywanie ciągnącym się aż do samego
końca wstała i podtrzymując się na pustych ścianach ruszyła do przodu.
Miała wrażenie,
że ten korytarz nigdy się nie skończy. Że nigdy nie dojdzie do postaci
stojących u jego kresu. Że pozostanie w nim na zawsze. Ten strach spowodował,
że puściła się biegiem niemalże potykając o własne nogi. W rytm jej kroków
ściany zaczęły falować, lampy drżeć, grożąc upadkiem na jej głowę. Słyszała
głosy w swojej głowie. Wyły, krzyczały, szeptały…okropnie rozbolała ją od nich
głowa, były jak gwoździe, które ktoś jej wbijał w głowę. Chwyciła się dłońmi za
uszy, lecz nic to nie dawało. Traciła koncentrację, zwalniała bieg. Jeszcze
przez chwilę myślała, że sama zacznie wyć, o ile nie rozsadzą jej czaszki.
Uchyliła załzawione od bólu oczy wciąż nie widząc, by jakkolwiek posunęła się
do przodu. Zatrzymała się. Padła na kolana. Zwątpiła.
I nagle wszystko
się skończyło. Głosy ucichły. Otarła łzy wierzchem dłoni, czując ogromną ulgę,
gdy ból zelżał. Rozejrzała się w około – nie była już w korytarzu. Znajdowała
się na jego końcu. Spodziewała się jakiegoś pokoju…lub po prostu końca
korytarza. Znalazła się na skraju urwiska.
Nieco głębiej
stały te postacie. To były trzy kobiety. Śmiały się. Jedna z nich trzymała
kawałek utkanego materiału, druga podtrzymywała nić, która z niego wystawała, a
trzecia szykowała się do odcięcia jej. Już miała zatrzasnąć metalowe ramiona
gdy wszystkie spojrzały na dziewczynę. Całe jej serce przejął nagle chłód
strachu. Krzyknęła, lecz z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Bała się
niesamowicie. Zupełnie jakby po ucięciu nici miał się zawalić cały świat. Ale
nie mogła temu zapobiec.
I one o tym
wiedziały. Zaśmiały się jeszcze głośniej i zatrzasnęły nożyce. Materiał
trzymany w rękach pierwszej rozsypał się w proch i rozwiał się niesiony
podmuchem wiatru. Dziewczyna wstała patrząc z przerażeniem na nie. One powoli
zaczęły się przesuwać w jej stronę. Nagle uniosły się w górę i zatrważającą
prędkością rzuciły się na nią spychając ją w przepaść…
***
Obudziłam się, podrywając gwałtownie do góry
jednocześnie zlatując z materaca twarzą na podłogę. Zero współpracy ze strony
rzeczy martwych… Podźwignęłam się na rękach i usiadłam na tyłku pocierając nos
i czoło. Przy okazji próbowałam uspokoić oddech po tym dziwnym śnie. Za każdym
razem tak na niego reaguję…no, może oprócz tego lądowania na ziemi.
Pojawia się od kilku
nocy nie dając mi przespać więcej niż trzy godziny. To jest doprawdy męczące
dla takiego śpiocha jak ja. W dodatku trudno mi zrozumieć jego przesłanie.
Spędzałam sporo czasu na próbach analizowania go, czym wcale nie punktowałam u
swojego partnera/przełożonego/typka z przerośniętym ego (niepotrzebne
skreślić…albo nie). Bo ja się mam skupiać na misjach. Bo ja mam odwalać czarną
robotę. A on sobie może pół dnia wgapiać się w lusterko i podziwiać swoją
urodę, no myślałby kto. Pff. Przynajmniej poprawiły się nasz stosunki od czasu
tamtej pamiętnej rozmowy sprzed kilku tygodni. Można powiedzieć, że nawet się
zakolegowaliśmy, ale idealnie to nigdy pomiędzy nami nie będzie – zbyt się
różnimy.
Wstałam na nogi
przeciągając się i ruszając do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą by choć
trochę się przebudzić. Spojrzałam w lusterko nad umywalką o którą oparłam
dłonie i próbowałam dojrzeć dawną siebie, lecz nieudolnie. Długie włosy kiedyś
grube i miękkie teraz niesamowicie się splątały, straciły blask. Pod
ciemnoszarymi dość przekrwionymi oczami widniały paskudne cienie. Na
trupiobladej twarzy wyglądały iście przerażająco… Zdecydowanie się przemęczam.
Piórkowaty każe mi pracować od rana do wieczora – jak nie misje to wypełnianie
raportów…nawet nie chcę liczyć zacięć na palcach o kartek. A w nocy znowuż nie
mogę spać, bo wciąż nawiedza mnie ten koszmar…Jakby tego było mało, znowu są te
dziwne sytuacje, gdy „uciekają” mi godziny. W jednej chwili idę sobie w
południe przez uliczkę, a w drugiej jest szesnasta i znajduję się w innej
części Seireitei. Nie zaprzątam sobie jednak tym głowy – mam wiele innych
problemów. Jeść, to też dość dawno coś jadłam. Wykończę się na śmierć. Toż to
paradoks zupełny – ja już nie żyję. Muszę wziąć wolne, bo sama siebie wrzucę do
grobu, ot co.
Chwyciłam szczotkę
leżącą obok i spróbowałam rozczesać swoje kudły, lecz bez efektu. Ostatecznie z
bezsilną wściekłością rzuciłam nią o ścianę, gdzie pękła na dwie części. Swoje
włosy związałam w coś kokopodobnego, a uciekające kosmyki zaciągnęłam za uszy.
Wreszcie wyglądałam całkiem jak człowiek.
Westchnęłam cicho i
dokańczając podstawową higienę ubrałam się i wyszłam na dwór, gdzie powitała
mnie chłodna noc. No tak. Musiała być najpóźniej druga nad ranem. Nie miałam
zbytnio ochoty by leżeć gdzieś do góry brzuchem i się lenić. Miałam jeszcze
parę…naście zaległych raportów do wypełnienia. Odbębnię je teraz i potem będę
miała więcej czasu dla siebie.
Wróciłam się do
siebie po potrzebne papiery i dalej do oddziałowej kantyny. Tam było po prostu
więcej miejsca na wszystko. Gdy dotarłam do budynku stołówki weszłam do środka
i rzuciłam wszystko na najbliższy długi stół. Poszperałam chwilę w półkach
stojących przy ścianie i chwilę potem wróciłam z palącą się świecą. Nikły
płomień oświetlający zaledwie najbliższą kartkę nadawał niezłego klimatu.
Wzięłam się za
robotę, jednak szło mi bardzo powoli. Oczy mi się kleiły, przez co wszystkie
znaki zlewały mi się w bezsensowne szlaczki, lecz ani mi się marzyło zasypiać.
Mozolnie wykonywałam swoją pracę, gdy nagle podskoczyłam ze strachu, gdy
usłyszałam za sobą dość głośny we wszechobecnej ciszy dźwięk. Wielki kleks,
zaznaczył niemal w pełni zapisaną kartkę, a ja z planami okrutnych tortur
obiecałam sobie, że zamorduję nocnego wędrowca. Odwróciłam się za siebie
obserwując sylwetkę przechodzącą przez drzwi i skrzywiłam się niemalże płacząc,
gdy ją rozpoznałam.
- Po kiego grzyba tu
przyszedłeś? – spytałam łamiącym się głosem, wracając wzrokiem na plamę na
kartce.
- Nie mogłem spać,
więc wyszedłem na spacer i wtedy zobaczyłem palące się tu światło. To chyba
normalne, że zaciekawiłem się, kto tu przesiaduje – odparł Yumichika podchodząc
do stołu i siadając naprzeciw – a jeśli można wiedzieć, co ty tu robisz?
- Eee…powiedzmy, że
też nie mogłam spać – ucięłam nie chcąc kończyć tego tematu, jednak on chyba
nie zrozumiał tej subtelnej aluzji z mojej strony.
- Ha! No to widzisz,
dobrze się stało, że cię znalazłem, nie? Co teraz robisz? Raporty? Myślałem, że
wczoraj wszystko zrobiłaś! Widzisz, zrobiłabyś wszystko od razu i teraz
mogłabyś sobie smacznie spać zamiast pracować…
- Stop! – myślałam,
że zaraz wyjdę z siebie i stanę obok, albo chociażby się rozpłaczę – człowieku
proszę, daj mi święty spokój…przyszłam sobie popracować w spokoju bez nikogo i
musiałeś się przypałętać akurat ty…
- Aleś ty miła, no
wiesz. Chciałem ci towarzystwa dotrzymać moją piękną osobą, a ty takimi słowami
do mnie?
- Przepraszam…proszę
cię tylko o jedno…ucisz się. Chcę się skupić i skończyć to jak najszybciej.
Jeżeli nie chcesz mi pomóc, po prostu nic nie mów.
- Jak chcesz –
mruknął rozglądając się po pomieszczeniu.
Ja natomiast
wróciłam do pracy starając się nie załamać pod nawałem pracy. Starannie
wszystko pisałam, nachylając nad papierami.
- Matsuki…? – nagły
głos znów wyrwał mnie z zamyślenia, na szczęście tym razem pędzelek leżał
odłożony w kałamarzu, więc raport nie został ozdobiony kleksem.
- Tak? – uniosłam
wzrok w górę, by napotkać całkiem przerażony wzrok chłopaka. Zmarszczyłam brwi
– co się stało?
- Co się stało z
twoją twarzą? W sensie…jest taka blada i taka niepiękna…
- Hmm…no nie wiem.
Może na przykład to, że zaharowuję się jak wół, bo ty nie raczysz ruszyć palcem
w skarpetce by cokolwiek zrobić. Na misjach odwalam czarną robotę, żebyś ty
mógł zgarnąć laury, wypełniam raporty za nas dwoje i nawet nie mogę mieć
żadnego słowa zastrzeżenia. Albo to, że od kilku dni praktycznie nie śpię,
bo…no…bo nie mogę. – urwałam klnąc na
siebie w duchu za moją wylewność. Dobrze, że powstrzymałam się nim dotarłam do
braków w czasie. Przetarłam oczy dłońmi, czekając na jakąś charakterystyczną
Yumichikowatą odpowiedź, jednak takowa nie nadeszła. Właściwie, to żadna nie
nadeszła. Uniosłam więc swój zdziwiony wzrok, który zdziwił się jeszcze
bardziej gdy ujrzał przed sobą wpatrzone we mnie fioletowe oczy. Przekrzywiłam
nieco głowę, po czym wzruszyłam ramionami i wróciłam do pracy. Nie przyszłam tu
przecież po to, by się na niego gapić. On tym bardziej.
Po kilku minutach
kątem oka chwyciłam ruch, a następnie usłyszałam szelest papieru. Podniosłam
oczy i tym razem naprawdę się zszokowałam. Czyżby ten piękny, leniwy osioł
postanowił mi pomóc? Chowajcie dzieci i rozkładajcie parasole, bo świat zaraz
zawali nam się na głowę!
- Wiesz, że nie
musisz tego robić?
- Wiem. – uciął nie
znoszącym sprzeciwu tonem, na co ja wolałam już nie odpowiadać. Lub po prostu
nie miałam siły.
Żadne z nas już się
nie odezwało, więc do wschodu słońca, kiedy to skończyliśmy wszystko
siedzieliśmy w ciszy mąconej jedynie szelestem kartek.
- No…no to powinnam
ci teraz podziękować. Gdyby nie ty, siedziałabym nad tym jeszcze kilka ładnych
godzin… - powiedziałam zbierając raporty na jedną kupkę.
- I gdyby nie ja, to
nie musiałabyś w ogóle brać się za to w środku nocy. Właściwie to ja powinienem
cię przeprosić, ale sama dobrze wiesz, że tego nie zrobię. Zamiast tego weź
dziś wolne – wyśpij się, a potem zrób coś z sobą. Nie mam zamiaru pracować z
kimś, kto wygląda jak żywy trup.
- Jeśli można,
wolałabym nie…
- Nie, nie można. To
rozkaz, a rozkazu chyba nie chcesz łamać? Mam wymyślić jakąś karę za
niesubordynację?
- No gdzież bym
śmiała…choć już widzę jak będę spać – mruknęłam już ciszej do siebie, choć
skubany musiał usłyszeć.
- Mam może stać nad
tobą jak kat i przypilnować? – uniósł lekko kąciki warg.
- Eee…nie. To ja się
grzecznie posłucham i pójdę już. A potem może pójdę odwiedzić opiekuna w
Rukongai. – wygięłam usta w zapewne krzywym grymasie, mającym być uśmiechem,
odwróciłam się na pięcie i ruszyłam powolnym krokiem do siebie.
Szczerze to śmiać mi
się okropnie śmiało. Ta troska ukryta za tą piórkowatą maską była…urocza. Co
zadziwiało mnie, bo nie wiedziałam, że będzie mi dane by odkryć „inną” twarz
tego faceta. Taką ludzką. Ostatnimi czasy spędzałam z nim więcej czasu, nasze
stosunki się polepszały, mimo iż wykorzystywał mnie na każdym kroku. To jakoś
tak wyszło samo.
Podczas moich
rozmyślań zdążyłam dojść do kwatery, jednak zamiast wchodzić do środka, wlazłam
na dach. Specjalnie zamiast wygodnego łóżka wybrałam twarde podłoże, by jak
najbardziej zminimalizować możliwość ewentualnego zaśnięcia. Ułożyłam się na
brzegu przewieszając nogi przez krawędź i pozwalając im swobodnie dyndać, a
ręce podkładając pod głowę. Wpatrywałam się w chmury spokojnie płynące po
błękitnym niebie i wciągnęłam ze świstem powietrze uświadamiając sobie, jak
bardzo to nużące. Długo tak nie pociągnę…musiałam o czymś myśleć. Na szczęście
nie trudno było mi znaleźć temat.
Ostatnio całe
Seireitei jest postawione na nogi przez następujące po sobie dziwne ataki w
Rukongai. Wiadomym jest, że nie zostały one dokonane przez żadne ze znanych nam
istot: ani nie hollow, ani nie shinigami, ani nawet arrancar. Miejsca tych
zbrodni oraz zwłoki mieszkańców przebadano na wszystkie możliwe sposoby, o co
już bardzo dobrze postarał się kapitan Kurotsuchi, by znaleźć choćby
najdrobniejszy ślad, lecz nic to nie dawało.
Nie wiem czy
najśmieszniejsze czy najgorsze było to, że wszystkich shinigami bardziej
wkurzało to, że nie wiedzą co tu się dzieje niż to ile do tej pory dusz
zginęło. Czasem nie rozumiem tego miejsca.
Słońce na niebie
wędrowało coraz wyżej, jednak wciąż nie mogło być później niż szósta rano.
Miałam jeszcze przed sobą trochę czasu, z którym nie miałam pojęcia co zrobić. Obróciłam
się na bok i podkuliłam nogi pod brodę, a oczy same mi się zamknęły.
***
Nie wiem ile spałam,
ale te sen nie można zaliczyć do najlepszych. Jedynym dobrym aspektem całej
sytuacji był brak tego jednego uporczywego koszmaru, lecz nawiedzały mnie inne.
Cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie goni, muska obrzydliwą w dotyku
tkaniną, że jestem zupełnie sama. Już sama nie wiem, który był gorszy. Budziłam
się niemal co chwilę, jednak znajdowałam się wciąż w półśnie, więc
nieprzytomnie wracałam tam z powrotem. W ten sposób moje próby odpoczynku
zmęczyły mnie jeszcze bardziej. Ten sens.
Kiedy wreszcie
odpuściłam sobie tę całą farsę, zwlekłam się z dachu i zeskoczyłam na ziemie.
Powolnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia z dywizji z zamiarem udania się do
Rukongai, gdy nagle wpadłam na Yumichikę. To znaczy wpadłam…gdybym po prostu
się od niego odbiła, zostałoby to bez echa. Jednak gdy na niego poleciałam, to
już na nim zostałam. W sensie, że musiał mnie przytrzymać pod pachy, bym się
przypadkiem nie spotkała z glebą. To było takie nieco krępujące, a fakt, że nie
miałam siły by się sama podnieść, tylko pogarszał całą sytuację.
- Nie no…zawsze
wiedziałem, że na mnie lecisz, ale nie aż tak dosłownie – zaśmiał się pomagając
mi złapać równowagę.
- Ej no…chociaż dziś
daj mi spokój – mruknęłam, próbując zakryć zarumienioną twarz włosami.
- Ale ja tylko
stwierdzam fakt – rzucił, po czym złapał mnie za dłoń i coś w nią włożył –
zjedz to. Dobrze ci zrobi.
- Dzięki –
powiedziałam zdziwiona patrząc na talerzyk z kilkoma onigiri.
- Dokąd idziesz? –
spytał ignorując moje podziękowania, przybierając na twarz swój zwykły wyraz.
- Do opiekuna, do 63
okręgu. Mam nadzieję, że starczy mi sił na trochę shunpo – uniosłam lekko
kąciki warg, biorąc do ust ryż i modląc się, by mój żołądek się nie zbuntował.
- To miłej wizyty,
tylko wróć dziś, bo będę się martwił. W końcu nie mam zamiaru sam wypełniać
raportów – puścił mi oczko, po czym odszedł w swoją stronę.
Usiadłam sobie na
pobliskiej ławeczce, by w spokoju wszystko zjeść i nie zszokować brzucha tą
nagłą ilością jedzenia. Fakt faktem, trochę mi to dało energii, więc już jakieś
15 minut później mknęłam przed siebie ciesząc się na myśl, że wreszcie się
spotkam z moim kochanym Kanją.
***
Yumichika szedł
sobie alejkami, właściwie sam nie wiedział dokąd. Wizytę u fryzjera miał
dopiero za dwie godziny, toteż niezbyt miał pojęcie jak ten czas wypełnić.
Matsuki udała się do Rukongai, Ikkaku zajmuje się Yachiru, więc i ze spairingu
nici, a od nikogo innego nie mógł oczekiwać odpowiedniego poziomu w walce. Może
by posprzątać u siebie? Nie…już jest idealnie czysto. Nigdzie indziej także
sprzątać nie zamierzał. Postanowił więc przejść się na dłuższy spacer, jednak w
bramie dywizji natknął się n Renji’ego. Jego mina podpowiadała mu, że coś jest
nie tak.
- Ej, Renji, co
się stało? Kapitan znów nie w humorze czy może jedzenie się skończyło? –
próbował zażartować, jednak napięta atmosfera nie przepuszczała żadnego
dowcipu.
- Widziałeś może
Matsuki? – czerwony spytał, ignorując zupełnie zaczepkę Ayasegawy, jednocześnie
wyłamując sobie palce z nerwów.
- Tak, poszła do
swojego opiekuna do Rukongai, ale wyduś wreszcie z siebie co się stało! – fioletowy
powoli zaczynał tracić cierpliwość, a fakt, że cokolwiek się stało dotyczy jego
partnerki wcale mu nie pomagał.
- Do tego, który
mieszka w 63 okręgu…? – oczy porucznika robiły się coraz większe.
- Tak, Renji, na
litość boską powiedz mi wreszcie co się stało! – piąty oficer złapał swego
rozmówcę za ramiona i potrząsnął nim mocno.
- Był
atak…kolejny…kapitan właśnie otrzymał raporty…tam wiesz…właśnie tam… -
Yumichika nie słuchał dalej. Ile tylko sił w nogach pognał w stronę, gdzie
jakieś pół godziny wcześniej zniknęła bordowowłosa. Natomiast Renji zostawszy
na środku alei dokończył swoją nieskładną wypowiedź puszczając słowa w eter –
nikt nie przeżył.
***
[o tu proszę o muzyczkę]
Biegłam przed siebie
z każdą chwilą czując się coraz lepiej. Właśnie znajdowałam się blisko granicy
62 i 63 okręgu, więc zrezygnowałam z shunpo i resztę drogi przeszłam na pieszo.
Dziwiło mnie jednak, że z każdą następną uliczką napotykałam na coraz mniej
ludzi, a ci których mijałam byli dosłownie przerażeni. Napawało mnie to
dziwacznym lękiem jednocześnie zmuszając mnie by jak najszybciej dotrzeć na
miejsce. Gdy teraz zaczęłam się wszystkiemu dokładniej przyglądać, zauważyłam
chmurę dymu unoszącą się gdzieś przede mną…aż dziw, że wcześniej jej nie
zauważyłam… Jednak takie duże chmury
dymy nie wróżą niczego dobrego. Ścisk w moim sercu narastał z każdym krokiem.
Chciałam zobaczyć co się stało, jednak coś wewnątrz mnie wręcz wyło, bym tego
nie robiła.
Nogi niosły mnie
przed siebie zupełnie wbrew reszcie ciała. Został tylko jeden zakręt. Wyszłam zza
niego z zamkniętymi oczami i dopiero kiedy uznałam, że stoję w miarę stabilnie
uchyliłam powieki. Takiego widoku nikt nie chciałby mieć przed oczami.
Dobrze pamiętam to
miejsce. Oprócz domku Kanji stały tu jeszcze inne, również całkiem zadbane, z
miłymi sąsiadami. „Stały”…tak, to dobre określenie. To miejsce było jednym z
piękniejszych jakie w życiu widziałam. Wiązało się z nim wiele dobrych
wspomnień. Teraz zamiast ładnego widoku miałam przed oczami jedno wielkie
gruzowisko. Po środku bezładnie zrzuconych kamieni i desek jeszcze tlił się
ogień. Spomiędzy nich wystawały kończyny ludzkie; gdzieniegdzie znalazła się
też psia łapa.
Jak w transie
podeszłam do tego miejsca. Choć wiedziałam, że to nie jest możliwe, po mojej
głowie kołatała się jedna myśli „może jeszcze żyje”… Całą swoją siłę włożyłam w
odgarnianie i zrzucanie co większych desek i belek. Chwilę po mnie podeszło do
tego miejsca więcej dusz. Razem wyciągaliśmy kolejno wszystkie ciała i
odciągaliśmy je na bok – nawet oni zasługiwali na godny pogrzeb. Jednak wciąż
nie znalazłam jego.
W pewnym momencie
jedyny ostały strop runął, utrudniając nam dalszą pracę, ja jednak się tym nie
przejęłam. Kopałam dalej pchana do czynów desperacją. Gdy po tak uciążliwie
długim poszukiwaniu wciąż go nie było, zaczęłam mieć nadzieję. Może akurat był
w innym miejscu? Może odwiedzał kogoś? Tych „może” było tak dużo…niemal
zaczęłam się do siebie uśmiechać. Myślałam sobie „no tak, jak ja mogłam być
taka głupia! Na pewno jest teraz gdzieś indziej i świetnie się bawi, a ja się
tu o niego martwię. Przecież nie może być inaczej, on nie mógł umrzeć!”.
Przewróciłam jeszcze kilka desek, tak dla pewności. Ta pewność mnie dobiła,
zepchnęła z samego brzegu ostatniej nadziei. Charakterystyczne ciemnozielone
kimono, pierścień na małym palcu lewej dłoni…to nie mógł być nikt inny…
Miałam ochotę zacząć
wyć. Wrzeszczeć, płakać, skakać i wyrywać włosy z głowy, jednak nie pozwoliłam
sobie na to. Nie mogę dać się ponieść emocjom. Jedyne co zrobiłam, to
krzyknęłam do kilku chłopaków stojących z boku by pomogli mi z nim. Gdy
wyciągnęli jego ciało, a ja mało nie zdzieliłam jednego za niezbyt delikatne
obchodzenie się z nim, poprosiłam by przenieśli go gdzieś na bok. Podziękowałam
im, a wszystkie moje słowa i czyny były takie puste…bezuczuciowe. Padłam na
kolana obok ciała Kanji i położyłam sobie jego głowę na nich, głaszcząc dłonią
jego włosy. Mimo kurzu znajdującego się w nich wciąż były miękkie. Ogromna gula
stanęła mi w gardle. A miało być tak pięknie…
W głowie miałam
niemal cały plan dzisiejszego dnia. Miałam wyjść zza tego rogu i zobaczyć go
siedzącego na krześle obok drzwi frontowych. Miał czytać książkę nie widząc
świata poza nią, dając mi w ten sposób możliwość podejścia bliżej i zaskoczenia
go moją wizytą. Mieliśmy paść sobie w ramiona po długim okresie nie spotykania
się, a następnie iść zjeść pyszny posiłek, taki, jaki tylko on umiał
przyrządzić. Podczas jedzenia miała odbyć się rozmowa o wszystkim i o niczym; o
tym, co się działo u mnie i u niego, mieliśmy żartować z nie śmiesznych rzeczy
i cieszyć się wzajemną obecnością. Miało być tak pięknie…
Zaciskałam mocno
powieki, by nie dać wypłynąć ani jednej łzie. Przecież obiecałam sobie, że
nigdy nie zapłaczę. Jednak…obiecałam sobie przecież także, że już nigdy nikt mi
bliski nie będzie cierpiał…tak bardzo nienawidziłam samej siebie w tej chwili.
Czułam do siebie obrzydzenie, że nie potrafiłam dotrzymać takiej obietnicy.
Chwyciłam mocno w
swoją dłoń przód jego kimona, schylając się niżej i zakrywając nasze twarze
włosami niczym kurtyną. Ucałowałam powoli, z adoracją jego zamknięte oczy. Były
chłodne. Skrzywiłam się lekko walcząc z zalegającą gulą, po czym szepnęłam tak
cicho, by usłyszał mnie tylko on.
- Przepraszam…
Sama nie wiem, jak
długo tak siedziałam. Wiem tylko, że z tego transu wyrwał mnie Yumichika. Nie
zastanawiałam się, skąd on się tu wziął, nie to było istotne. Przywołał do nas
gestem kilku rosłych facetów, którzy przewodzili grupie chowającej poległych,
by pomogli mi wziąć ciało, jednak ja nie mogłam się zgodzić na pogrzebanie
Kanji tam gdzie wszystkich. Chciałam, by leżał obok Suisen na tamtej polance.
Zgodzili się bez wahania. Ayasegawa podał mi rękę, jednak ja nie skorzystałam z
tej propozycji. Z jednej strony pragnęłam teraz samotności, lecz z drugiej w
duchu dziękowałam mu, że tu jest.
Dość szybko
dotarliśmy na miejsce. Tamci mężczyźni dość szybko uwinęli się z kopaniem.
Patrzyłam na to wszystko z boku, jakby to wszystko mnie nie dotyczyło, jakbym
była tylko biernym odbiorcą. Gdy pozwolili mi się ostatni raz z nim pożegnać,
uklęknęłam i chwyciłam dłoń mego opiekuna w swoje i ucałowałam ją. W tym
momencie dopiero uświadomiłam sobie, że już nigdy nie będę miała szansy, by mu
podziękować za wszystko co dla mnie zrobił, powiedzieć mu, jak bardzo go
kochałam chociaż nie było mnie tutaj z nim.
Nagle poczułam dłoń
na swoim ramieniu. To był dla mnie znak, że już czas. Zanim wstałam, po raz
ostatni pogłaskałam jego policzek. Nie mogłam patrzeć, jak jego ciało zostaje
zakrywane przez kolejne warstwy ziemi. Dopiero kiedy skończyli i odeszli
kłaniając się nam, zwróciłam swój wzrok na kopiec świeżej gleby. Poklęczałam
trochę przed nim, wciąż czując obecność partnera. Nie wiem, po co on tu ze mną
stał.
W końcu jednak
stwierdziłam, że więcej nie dam rady tu być. Nie chciałam jednak wrócić jeszcze
do dywizji więc bez słowa udałam się na swoje ulubione wzgórze. Yumichika cały
czas za mną szedł. Gdy wreszcie dotarłam na miejsce, nie odwracając się za
siebie powiedziałam:
- Nie musisz tak za
mną łazić, nie zrobię sobie krzywdy.
- Po prostu uznałem,
że przyda się ktoś, kto ci potowarzyszy – mruknął stając obok.
- To źle myślałeś –
burknęłam siadając.
- Jakoś mnie nie
wyganiasz – odparł, a ja nic na to nie odpowiedziałam. Miał rację.
Siedzieliśmy w ciszy
przez dość długi czas. Słońce zdążyło zejść naprawdę nisko na horyzoncie. Cały
czas wspominałam mój czas jaki spędziłam tutaj, wyrzucałam sobie i plułam w
brodę, że tak rzadko tu bywałam. Gula w gardle nie zmniejszyła się ani trochę,
czułam, jak wszystkie emocje buzują we mnie starając się wydostać.
- Wiesz co – zaczął
nagle Piórkowaty – nie wiem, czy mam cię podziwiać czy się o ciebie martwić. Od
kiedy tylko tu jestem, nie zauważyłem ani jednej łzy u ciebie. Mało tego! Od
kiedy tylko jesteś w naszym oddziale…
- Po co miałabym
płakać? – odparłam – to tylko zbędny okazywanie upokarzających emocji.
Ujawnianie swoich słabości.
- Naprawdę tak
myślisz? – uniósł na mnie zdziwiony wzrok.
- Tak. Obiecałam
sobie, że nie będę płakać. Że muszę być twarda. Przecież gdybym była jakąś
zasmarkaną beksą nie znalazłabym sobie miejsca w tej dywizji…
- Pieprzone zasady –
prychnął – zapamiętaj jedno: łzy nie są oznaką
słabości, lecz dowodem, że nasze serce nie wyschło i nie stało się pustynią.
Spojrzałam na niego
uważnie, po czym skuliłam się.
- Ale ja nie mogę…
- Możesz. I zapewne
chcesz. Chcesz tego tak bardzo jak jeszcze niczego.
- Nie rozumiesz…ja…ja
się boję… Ty nie wiesz…od tej obietnicy minęło ponad sześć lat…to jest sześć
lat tłumienia wszystkiego…ja się boję, że jak zacznę to już nie skończę…
- I o to chodzi. Byś
wyrzuciła wszystko z siebie. Poczekaj – wstał na równe nogi i podał mi rękę –
chodź. Teraz stań tutaj. Ja odejdę na kawałek a ty krzycz. Krzycz, ile sił w
płucach, aż do utraty tchu. Nie przejmuj się niczym, to zostanie tylko między
nami.
Poprowadził mnie na
sam skraj, gdzie przede mną rozciągał się widok na las. Tak jak obiecał,
odszedł na bok i nawet w moją stronę nie patrzył. Z początku nie byłam do tego
przekonana. Jednak też czułam, że zaczyna brakować mi sił na walkę z samą sobą.
Musiałam się poddać.
Pierwsze spłynęły
łzy. Swoją słoną ścieżką głaskały moje policzki. Odblokowały wszystko. Płynęły
coraz gwałtowniej, zabierając mi oddech. Łapałam go, szlochając z początku
cicho, jednak z każdą chwilą coraz głośniej. W końcu nadszedł ten moment, gdy
wciągnęłam sporo powietrza do płuc i zaczęłam krzyczeć. Wrzeszczałam czując,
jak schodzi ze mnie całe napięcie. Naprawdę dosłownie potraktowałam jego słowa,
bo po chwili straciłam wszystkie siły i nogi się pode mną ugięły. Leżąc na
ziemi, zwinęłam się w pozycję embrionalną i wciąż chlipałam cicho jednak czułam
jak ogarnia mnie ulga. Byłam tak bardzo zmęczona, że nie zauważyłam, kiedy
podbiegł do mnie Yumichika. Nie zauważyłam także, kiedy wziął mnie w ramiona i
nie zauważyłam też, kiedy zasnęłam.
***
Dawno nie spałam tak
dobrze. Nie otwierając oczu przewróciłam się z pleców na bok wyciągając do
przodu ręce i zastygając w bezruchu. Moje łóżko nigdy nie było takie duże…
Natychmiast zerwałam się do siadu otwierając oczy i rozglądając się na boki. To
zdecydowanie nie była moja kwatera…ten pokój zdecydowanie należał do kogoś, kto
miał większe wyczucie stylu niż ja. Zsunęłam się z posłania i dopiero wtedy go
dostrzegłam. Na fotelu w kącie skulony siedział Yumichika. Spał, choć gołym
okiem było widać, że nie jest mu wygodnie. W jednej chwili też przypomniały mi
się wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia, i poczułam niewypowiedzianą
wdzięczność dla tego osła. Uśmiechnęłam się lekko, właściwie bez żadnych
skrupułów ani wyrzutów sumienia. Wiedziałam jedno – Kanja na pewno nie
chciałby, bym go opłakiwała i nosiła żałobę przez najbliższe trzysta lat. Sam
często mi powtarzał, jak bardzo lubi kiedy się uśmiecham i żebym nigdy nie
przestawała. I właśnie takiego chciałam go zapamiętać. Na pewno jeszcze przez
kilka tygodni nie wrócę do zwykłego stanu, ale liczę, że nastąpi to jak
najszybciej.
Na razie chciałam
jakoś podziękować Piórkowatemu za jego nieopisaną pomoc. Chyba najlepszym
pomysłem byłoby zrobienie śniadania. Kiedy chciałam wyruszyć na poszukiwanie
kuchni, przez okno wpadł do środka piekielny motyl. Zdziwiłam się nieco widząc
go, lecz bacznie obserwowałam jego poczynania. Podfrunął do mnie i usiadł na
wyciągniętym palcu, po czym przekazał wiadomość od Generała Głównodowodzącego.
Mam jak najszybciej się stawić u niego w pierwszym oddziale. To rozkaz.
Po wszystkim motyl
wyfrunął, a ja przez chwilę siedziałam osłupiała. Po chwili jednak wstałam i
wyskoczyłam przez okno, rzucając ostatnie spojrzenie śpiącemu.
---------------------------------------------------------------------
No cóż...wojowałam z tym kilka tygodni, razem koło7,5 stron w wordzie. Dodam tylko jakby ktoś się nie zorientował - te kobiety ze snu to nawiązanie do mitycznych parek (mam nadzieję, że dobrze odmieniłam O.o). No cóż, pozdrawiam ;3
Ja się akurat zorientowałam co do tych kobiet ze snu. Namiętnie co jakiś czas oglądam moją miłość - Herkulesa (disneyowską wersję xD) i tam też są te typki przecinające linie życia ;D
OdpowiedzUsuńHm widzę, że Kurotsuchi ją porywał, porywał i w końcu się czegoś dowiedział, a jestem tak mega ciekawa czego, że musisz szybko napisać kolejny rozdział *.*
Ogółem zdarzyło się kilka błędów i powtórzeń, ale to nie jest najważniejsze, bo sama notka jest bardzo dobra. Ach jaki ten nasz Yumiś się kochany zrobił <3
Pozdrawiam, buziaki ;3
Też oglądałam disneyowską wersję Herkulesa, chociaż twoja wersja też nie jest zła. Kojarzą mi się z ludźmi z rozdwojeniem jaźni (ew. wewnętrznym hollowem, jak wolisz xD).
OdpowiedzUsuńAle powiem ci, że przy opisie uczuć Matsuki to się prawie popłakałam razem z nią T.T
Czekam na kolejny rozdział, musisz w końcu wyjaśnić co to za "coś" atakowało.
Pozdrawiam ^^
Naaaaaaaaaarrrrrrreeeeeeeszcieeee !!!!!!!!!!! W końcu pojawił się rozdział !! Yumichika naprawdę lubi naszą bohaterkę !!! Nie mogę się doczekać następnego rozdziału !!
OdpowiedzUsuńWreszcie znalazłam chwilę, by przeczytać Twoje opowiadanie i wcale tego nie żałuję, ponieważ jest naprawdę świetne. Bardzo polubiłam główną bohaterkę, a jak czytałam opis jej uczuć to łzy same zaczęły mi spływać po policzkach. Strasznie ciekawi mnie co przypuściło atak na Rukongai, a także to czy będzie coś więcej pomiędzy Yumichik'ą, a Matsuki. Pisz szybko nowy rozdział bo się nie mogę doczekać.(^^) Ach i dziękuję za miły komentarz na moim blogu.
OdpowiedzUsuńŁał! Ten blog jest ŚWIETNY!!! Sorki, że dopiero teraz, ale byłam tak pochłonięta twoimi rozdziałami, że zapomniałam komentować. Masz naprawdę świetny styl pisania, no i świetne opowiadanie :D Też piszę bloga o Bleach'u ( narazie tylko piszę, bo czekam na szablon :P ) więc zapraszam na przyszłość :D
OdpowiedzUsuńhttp://bleach-new-story.blogspot.com/
i mam także blog o Naruto ( a raczej o Kakashim :P ) więc jeśli lubisz to anime to wpadaj xd
http://kaka-ai.blogspot.com/
Aizen został pokonany. Soul Society i Karakura powoli powracają do dawnego funkcjonowania. Część Arrancarów przeżyła i osiadła bezpiecznie w Las Noches, część poczuła powołanie i wstąpiła w szeregi Shinigami zamieszkując w Seireitei, oczywiście nadal pod czujnym okiem Kapitana Głównodowodzącego. Sielanka trwa, ale na jak długo? Przekonaj się sam! Dołącz do nas i twórz historię razem z nami!
OdpowiedzUsuńwww.shinigami--world.blogspot.com
Ooo, a jak ja to zrobiłam, że nie skomentowałam tego rozdziału, mimo iż pamiętam, że go czytałam? O.O
OdpowiedzUsuńNo cóż, zaraz naprawię swoje niedopatrzenie ;)
Rozdział jak zwykle niesamowicie napisany. Z każdym nowym postem coraz bardziej wciąga mnie Twoje opowiadanie!
Wstęp z Parkami był naprawdę ciekawy. Osobiście bardzo lubię mitologię grecką i kiedyś miałam na jej punkcie prawdziwego fioła, dlatego też cieszą mnie takie drobne smaczki :)
Ech ten Yumi. Najpierw zawala Matsuki pracą, a potem się dziwi, że biedna pada z przemęczenie xD No, ale widzę, że i w nim odzywają się odruchy skruchy ;) I jeszcze jedzonko jej zrobi :D Może Matsuki zmieni naszego pięknisia na lepsze? ;)
Po dość sielankowym początku, zafundowałaś nam zwrot akcji o całe sto osiemdziesiąt stopni. Całą końcówkę przeczytałam z zapartym tchem. Biedna Matsuki, straciła już tyle ważnych dla niej osób :( Za scenę na wzgórzu należą Ci się ogromne brawa - genialnie napisany fragment. Nie ma co, grasz na emocjach dziewczyno, ale to bardzo dobrze. Bardzo podobało mi się zachowanie Yumichiki.
Sama końcówka jest bardzo intrygująca. Ciekawe, czego to dziadek chce od Matsuki.
Pozdrawiam serdecznie i lecę czytać nowy rozdział ;*