Tak kochani, powróciłam. Mam nadzieję, że ostał się tu ktoś jeszcze by powitać córkę marnotrawną ;__;
No i co ja mogę powiedzieć...zaprzedałam swoją duszę zbyt wielu fandomom i ciężko było wyrwać mi się z ich szponów xD Nic mnie nie usprawiedliwia :c
Wielokrotnie chciałam napisać coś o zawieszeniu, ale jakoś tak...meh. No i w trakcie tych, o zgrozo, dziesięciu miesięcy coś tam obiecywałam i wychodziło jak zwykle.
Ale koniec z tym! Muszę się solidnie wziąć za siebie i za to opowiadanie, bo faktycznie - trochę żal xD
Zapraszam, kochani :3
-------------------------------------------------------------
Siedziałam sobie na wybranym przez
siebie futonie, opierając się o ścianę i z uśmiechem rozglądając
po pokoju. Było naprawdę całkiem przytulne i nawet towarzystwo
Yumichiki nie zepsuje tego wrażenie. A skoro o wilku mowa...
- Całkiem ładna noc, nieprawdaż?
- powitał mnie pytaniem od samego progu, wycierając dłonie w
ściereczkę. Still fabuolus.
- No nawet – musiałam przytaknąć,
wyglądając przez okno.
- Wiesz, niezbyt podoba mi się fakt
czekania do jutra – powiedział nagle – co powiesz na drobny, no
ja wiem...patrol? Tak sprawdzić, czy wszystko gra.
- Hm...brzmi kusząco – uniosłam
jedną brew i uśmiechnęłam się lekko. W ramach odprężenia,
można się skusić na spacerek w blasku księżyca. Brzmi to trochę
romantycznie, co mnie z lekka przeraża, ale lepiej o tym nazbyt nie
myśleć.
Wstałam na nogi i przeciągając
się, poprawiłam miecz u boku. Chwilę potem (co aż dziwne)
Piórkowaty także był gotowy, więc wyskoczyliśmy przez okno i
zatrzymaliśmy na pobliskim dachu.
- W którą stronę idziemy? -
spytałam, wdychając głęboko chłodne powietrze.
- Wybieraj, mam dość dobry humor,
więc pójdę ci na rękę – odparł.
- Hm... - zamyśliłam się
rozglądając na boki – chodź więc...tam! - wskazałam palcem
kierunek, który wiódł nad wodę.
- Niech zatem będzie!
Wyskoczył do przodu, a ja długo się
nie zastanawiając, podążyłam za nim i nic nie mogłam poradzić
na uśmiech, który wpływał na moje usta. Biegliśmy tak nie
zwracając za bardzo uwagi na to, co nas otacza. Oczywiście, gdyby
gdzieś po drodze znalazł się jakiś zabłąkany Hollow,
załatwilibyśmy go na spokojnie, ale było dziś wyjątkowo cicho.
Byłoby mi nawet smutno z tego powodu, ale piękno tej nocy
wynagradzało brak zabawy. W pewnym momencie, gdy do rzeki zostało
jakieś 500 metrów, postarałam się nieco bardziej i wyprzedziłam
Yumićkę, przez co pierwsza stanęłam na brzegu. Tu wszystko
wydawało się o wiele lepsze. Nie umiałam znaleźć słów na
opisanie tego widoku, więc po prostu stałam z zapartym tchem.
Zamknęłam na chwilę oczy ciesząc się ogólną atmosfera i
chłodkiem, aż po chwili zmogło mnie przytłaczające zimno, a
zaparty oddech zmienił się w jego całkowity brak. No jasne, a
jakżeby inaczej...
- Czy ciebie do reszty pogrzało?! -
zawyłam odgarniając mokre włosy z twarzy, dysząc niczym
rozjuszony byk.
- No proszę cię, myślisz, że
wpadłbym na tak prymitywnym pomysł? Stać mnie na o wiele lepsze
„dowcipy”.
- To w takim wypadku, panie Mądry
co ja robię w tej wodzie?!
- Nie chciałbym ZNOWU obrażać
twojej gracji, ale ja wiem, może po prostu wpadłaś? Jakbym miał
takie nogi jak ty, to nie wiem jakim cudem nie potykałbym się o
nie...
- Nic już nie mów... - odparłam
zgorzkniale i wyczłapałam na brzeg. Niezbyt fajnie jest być tak
całą mokrą, nawet nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Stałam
jak taka ofiara losu, cała ociekając i wyglądając jak kupka
nieszczęścia, patrząc na niego żałośnie.
- Niezdara – mruknął, ale
przewrócił oczami z lekkim uśmiechem.
- Może tego nie wiesz, ale zdaję
sobie z tego sprawę – odburknęłam. No w sumie to nie mógł być
on, nawet nie poczułam żadnego szarpnięcia ani pchnięcia. Coś
jakby mnie tylko przesunęło, albo...albo nawet nie wiem co.
Wycisnęłam wodę z włosów i kimona, nadal drżałam, a na całej
skórze pojawiła mi się gęsia skórka. Wprost cudownie.
Złożyłam ręce na piersiach i
zaczęłam iść wzdłuż brzegu. Niedługo potem podbiegł do mnie
partner i szliśmy sobie w ciszy niesamowicie różniąc się
nastawieniami. Bo cały urok nocy szlag wziął i trafił. Znaczy no
powoli mi mijało, bo ciężko się wściekać, kiedy obok
promieniuje taka chodząca radość.
- Bawi cię taka sytuacja, prawda? -
mruknęłam znając odpowiedź.
- Jak najbardziej – odparł.
- Mógłbyś chociaż udawać –
wygięłam usta w podkówkę.
- Nie ma mowy – odparł, po czym
niemal nie wyglebał się na twarz. W ostatniej chwili złapał
równowagę, a jego oczy wyglądały jak dwa spodeczki. Bo co by się
przecież stało, gdyby upaćkał się błotem? Koniec świata by
się stał.
- Oh, panie zdarny, a
cóż to się stało? - podparłam dłońmi boki, wytykając język,
podczas gdy on wpatrywał się gdzieś w przestrzeń przed sobą.
- Spójrz –
wskazał palcem coś przed sobą zupełnie ignorując moją
zaczepkę.
W pierwszej
chwili zmarszczyłam brwi, ale po drugiej podążyłam za jego ręką
i skupiłam wzrok. Faktycznie, coś tam było...przypominało psa,
ale zdecydowanie tym nie było. Hasało sobie wesoło i merdało
ogonem, ale pojedyncze skrzydło i dość długi jęzor ciągnący
się po ziemi jednoznacznie dowodził, że to na pewno nie jest
zwykłe zwierzę.
Spojrzeliśmy po
sobie, po czym na równoczesne kiwnięcie głowami podskoczyliśmy do
tego, by bliżej się przyjrzeć. A tego co zobaczyliśmy, to żadne
z nas się ani trochę nie spodziewało. Ciężko to było w ogóle
zwierzęciem nazwać, ale Hollowem także nie było. To było...po
prostu sobą. Wesoło hasało między naszymi nogami widząc, ze
wreszcie ktoś zwrócił na nie uwagę, nie dawało się sobie
przyjrzeć. Jedynie to, co widzieliśmy z daleko okazało się
prawdą. Oprócz tego okazało się, że jest płaskie niczym kartka
papieru i tak samo białe. Zupełnie jakby ktoś je wyciął i dał
mu życie. Żeby być szczerym, wyglądało jak dziecięcy rysunek.
- No hej, kolego
– kucnęłam i wyciągnęłam ostrożnie dłoń. Z dotychczasowej
obserwacji nie wydawał się groźny, więc zaryzykowałam.
Przystanął na
chwilę, po czym wywalając jęzor i mało się o niego nie
potykając, podbiegł i wcisnął swój łeb pod moją rękę,
niestety rozcinając ją. Ah, ten papier. Czerwona ciecz zbroczyła
jego łeb, lecz on wydawał się tym przejmować. Ja z kolei syknęłam
i stanęłam, przyglądając dłoni. Rana nie była głęboka, ale
wymagała opatrzenia. Jedyne co mogłam zrobić, to oderwać kawałek
materiału z nogi i owinąć ją mokrym kawałkiem.
- Jak myślisz,
co to jest? - spytał Ayasegawa, okrążając to w bezpiecznej
odległości.
- Nie mam
zielonego pojęcia – odparłam najszczerzej jak mogłam –
ale...jest na swój sposób urocze, to trzeba przyznać.
- Coś takiego
jest dla ciebie urocze? Uh, czemu ja się dziwię – pokręcił
głową z dezaprobatą i dał sobie spokój.
- Myślisz, że
to po to nas tu wzywali?
- Dla takiego
bohomazu?
- Sądzę, że
jeśli to jest problem, to pewnie jest ich o wiele więcej w
okolicy. Ale z drugiej strony, co taki...słodziak może zrobić?
Chyba pociachać krawędziami, aż się ktoś wykrwawi.
- Albo...zjeść.
Jak Hollow.
- Ale Hollowem
nie jest.
- To nie ważne.
Może się powtarzam, ale spójrz. I posłuchaj.
- Co...? -
chciałam już spytać, ale przyłożył mi dłoń do ust by mnie
uciszyć i siłą odwrócił w stronę, gdzie sam się wpatrywał.
Ta noc owocuje w coraz większe atrakcje.
Naszym oczom
ukazał się iście groteskowy widok. Małe stadko podobnie płaskich
i papierowych stworów, lecz o wiele większym rozmiarze i
zdecydowanie bardziej wkurzonych goniło właśnie już ledwo co
krzyczących ludzi. Mało się nie potykali o własne nogi i nawet z
naszej perspektywy widać było, że brakowało im sił. Stałam jak
wryta zaledwie przez moment. Po chwili wysmyknęłam się spod dłoni
Yumichiki i biegłam w ich stronę by odciągnąć agresorów.
- Czekaj! -
krzyknął za mną, ale nie zamierzałam go posłuchać, bo jeden z
uciekających właśnie się potknął. Jakie to typowe.
W momencie, gdy
papierowe zęby nieuchronnie zbliżały się do śmiertelnie
przerażonego faceta, zdążyłam wskoczyć pomiędzy nich. Kły
ułamały się na klindze miecza, a nocne powietrze rozdarło dzikie
wycie. Stałam pomiędzy ludźmi wypluwającymi płuca, którzy
właśnie ponownie zbierali nogi za pas, mądrze korzystając z
sytuacji, że potwory się zatrzymały, a właśnie tymi...wytworami
prawdopodobnie dziecięcej wyobraźni.
- Czyli to
jednak o to chodziło – stwierdziłam.
- Znakomita
dedukcja – rzucił sarkastycznie, stając obok mnie i kładąc
dłoń na rękojeści swojego Zanpakutou.
- Chociaż w
takim momencie byś mi odpuścił, wiesz? - burknęłam.
No cóż, teraz
trzeba zająć się tym papierowym problemem. Walka sama w sobie nie
odbiegała od takiej standardowej. Ot, skakanie, wymachiwanie mieczem
i inne takie pierdoły. Problem się robił, kiedy próbowaliśmy je
pokonać. Ogółem ile problemu może zadać zwalczenie dużej,
żyjącej kartki papieru, która nieustannie chce ugryźć cię w
zadek? Sporo, kładąc nacisk na fakt, że masz do czynienia z
niecałą ryzą.
Przez chwilę
sądziliśmy, że daliśmy sobie radę. W końcu wojownicy z nas
niekulawi. Kiedy staliśmy tak pośrodku pobojowiska, które
wyglądało jak pracownia typowego pisarza, a nasz ciężki oddech
był jedyną rzeczą jaką dało się słyszeć, otarłam pot z czoła
i rzuciłam:
- To już
koniec, prawda? W sensie, na teraz.
- No chyba tak.
Można to wywnioskować po tym, że ich podarte truchła walają się
bez życia na ziemi. To chyba wystarczający powód by tak sądzić,
nie uważasz? - sarknął.
Przewróciłam
jedynie oczami i obserwowałam, jak mój towarzysz zeskoczył ze
sporej górki papieru i schował Zanpakutou do pochwy. Byłabym w
sumie poszła za jego śladem, ale jednak stało się coś, co mi na
to nie pozwoliło.
Najpierw był
cichy szmer. Potem nieco głośniejszy szum. Jakiś jeden ruch gdzieś
za mną, następnie drugi i paręnaście następnych. Grunt uciekał
mi spod stóp, a kiedy spojrzałam w dół, okazało się, że te
„truchła bez życia” właśnie wstają ponownie. Nim zdążyłam
się odezwać, zawrócić Yumichikę, przez noc przetoczył się
głośny chóralny ryk z tych części, które zawierały choćby
prowizoryczne gardło.
- O w ciapkę –
mruknęłam – a zanosiło się na tak miłą noc.
- Zaraz...ale
jak, do cholery jasnej?!
- Dobre
pytanie...
Sytuacja nie
przedstawiała się kolorowo. I to nie tylko dlatego, że papier był
biały. Wszystkie bohomazy pocięte przez nas na kawałki, powstawały
na nowo i teraz przed nami stała nieco niższa, acz o wiele
liczniejsza armia.
- To jest chyba
jakiś żart. I co my mamy niby z tym zrobić?
- Kombinuj, byle
szybko – rzuciłam odskakując do tyłu.
- A ty to co? To
ma być burza mózgów, nie wywiniesz się, moja droga – odparł
szybko idąc w moje ślady i szybko dobywając ponownie broni. Walka
ponownie się rozpoczęła.
- Skoro cięcie
nic nie daje...to jak inaczej można zniszczyć papier?
- Hm...kleks?
- Świetny
pomysł! Mam nadzieję, że zabrałeś ze sobą kilka litrów
atramentu!
- Dobra,
przyznaję, głupi pomysł! Masz jakiś lepszy?
- Wiadome jest,
że musimy się ich pozbyć do reszty...
- Tak, żeby już
nie powstały...
Oboje w tym samym
momencie spojrzeliśmy na siebie, a między nami przeskoczyła drobna
iskierka zrozumienia, gdy jednocześnie wypowiedzieliśmy słowo:
- Ogień.
To był naprawdę
świetny pomysł. Papier spala się do popiołu. Popiół nie może
walczyć. Świetne! Świetne. Świetne...
Skąd my do
cholery jasnej wytrzaśniemy ogień?! Czy życie jest ciężkie? No
idzie się tylko załamać.
Podskoczyłam do
Ayasegawy i podzieliłam się z nim naszym problemem, tak na wszelki
wielki by się zbytnio nie cieszył. Spojrzał na mnie typowym
wzrokiem „ty zawsze musisz niszczyć zabawę”.
- Myślę, że
wiem skąd można go wziąć. To nawet nie będzie trudne. Problemem
jest to, że musiałbym cię zostawić, a my teraz we dwójkę ledwo
dajemy sobie radę. Robi się bardzo nieciekawie.
Tu miał rację.
Sytuacja powoli stawała się nie do opanowania. Na lądzie to było
praktycznie nie do wygrania. Zaraz...na lądzie... Jedno
spojrzenie przez ramię, tylko mnie upewniło. I tak byłam mokra.
- Leć, wracaj
szybko z ogniem. Dam radę – rzuciłam pewnie, ponownie stając do
walki.
- Ty chyba sobie
żartujesz. To jest jak samobójstwo! Nie mogę...
- IDŹ! - ton
nieznoszący sprzeciwu, to jednak ton nieznoszący sprzeciwu.
Popatrzyłam na niego hardo, a on zagryzając lekko dolną wargę,
schował broń i wycofał się. Dobrze, że nie robił dalszych
dram.
Tymczasem ja
musiał wcielić swój plan w życie. Aktualnie ponownie znalazłszy
się blisko tworów, nie trudno było zmusić je do skupienia swej
uwagi na mnie.
- No już,
bestyjki, chodźcie do mamusi... - mruknęłam, stojąc w miejscu.
Powinny się nieco rozpędzić, poczuć chcicę. Mnóstwo z nich
ledwo się czołgało, a niektóre wręcz przeciwnie – mknęły
całkiem szybko. Musiałam zacząć uciekać przed tymi
sprawniejszymi, to one obierając sobie mnie na cel, stały się
moim.
Na szczęście
pole bitwy nie znajdowało się wcale tak daleko od wody. Już
niedługo później wskoczyłam do wody, a rozpędzone potworki nie
zdążywszy wyhamować powpadały za mną. Te, którym los nie
sprzyjał i nabrały się na moją pułapkę, miotały się na tafli
wody, ale nie mogły w żaden sposób wstać. Były unieruchomione,
szybko rozmiękły, a im gwałtowniej się ruszały, na tym więcej
części się rozdzierały.
Spojrzałam na
brzeg – te, które dały radę, wciąż chciały mnie dopaść, ale
nie widziało im się wchodzić do wody. Odetchnęłam z ulgą – tu
jestem bezpieczna, a te cośki nigdzie się nie wybierają. Tak,
dałam radę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Piórkowaty na
szczęście nie dał na siebie długo czekać. Niedługo później
zawitał z co prawda niewielkim, ale jednak płonącym kagankiem.
Oboje wymieniliśmy się pytającym wzrokiem, ale on zaniechał
pytania, a na moje niewypowiedziane odpowiedział skrótem:
- W niemal
każdym domu taki mają.
I więcej mówić
nie trzeba. Miałam ochotę palnąć się dłonią po twarzy, ale
zważając w jakiej sytuacji jestem, odpuściłam sobie. W czasie gdy
oczekiwałam Yumićki, nasze papierowe potworki stłoczyły się
ładnie przy brzegu, nieco ułatwiając nam robotę. Co prawda tak
mały płomień mimo wszystko natychmiast by zgasł po wrzuceniu w
samo centrum. No ale...od czego ma się pomyślunek?
Mój towarzysz
zaszedł to nieco już mniejsze stadko od tyłu i chwytając jedno z
nich, takie jakieś bezzębne, podpalił je i kiedy zajęło się
całe, rzucił je w tłumek. Wyszłam z wody, by pomóc mu utrzymać
je wszystkie w kupie. Na szczęście spłonęły dość szybko i nie
sprawiały dalej kłopotu – po prostu ogień wygasł i został
tylko popiół. No i niezłe papier mache w wodzie, ale
kto by się tam tym martwił.
Tym
razem już ostatecznie mogliśmy odetchnąć. Aż usiadłam na ziemi
i padłam plackiem.
- Świetna
noc – rzuciłam.
- Dawno
się tak nie ubawiłem – odparł, ocierając nieco osmoloną
twarz.
Po
chwili ciszy oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Chyba nigdy nie czułam
tak tej cienkiej więzi, która zdążyła nas połączyć. Usiadł
obok mnie na ziemi, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała,
zważając na jego pedantyczność, a chwilę później zaskoczył
mnie jeszcze bardziej, gdy się położył.
- Yumichika?
- Hm?
- Czy
ty przypadkiem nie uderzyłeś się w głowę?
- Co?
Dlaczego pytasz?
- Leżysz
obok mnie. Na ziemi. Brudnej ziemi. No wiesz, BRUDNEJ.
- I
tak już jestem cały brudny. A ta noc i tak jest piękna. No i może
z raz czy dwa razy.
Zaśmiałam
się cicho, na co on odpowiedział nie głośniejszym chichotem.
Dalej leżeliśmy jeszcze jakiś czas w ciszy po prostu wpatrując
się w niebo, kiedy nagle dobiegło nas ciche skomlenie. W pierwszej
chwili zignorowałam to, lecz potem stało się nieco głośniejsze.
Automatycznie uniosłam się na łokciach i rozejrzałam. W jednej
chwili moje serce stanęło, a w drugiej się niemalże roztopiło. Parę metrów od nas przysiadł nasz pierwszy „kolega” i patrzył
na nas smętnie z oklapniętym skrzydełkiem. No po prostu żal mi
się go zrobiło.
- Ej,
patrz kto chce do nas dołączyć – szturchnęłam chłopaka w
ramię. Ten jedynie uniósł powiekę.
- Wiesz,
że jego też będziemy musieli się pozbyć.
Wiedziałam
o tym aż nazbyt dobrze. Ale jakoś nie chciałam o tym w ten sposób
myśleć. A gdyby tak...
- A
gdyby tak zabrać go do Urahary? Może chciałby się z bliska
przyjrzeć temu – rzuciłam z odrobinką nadziei.
Tym
razem otworzył oboje oczu i zaczął wpatrywać się we mnie
świdrująco tymi swoimi fioletowymi oczyma, nieco jak ojciec
zastanawiający się, czy spełnić prośbę dziecka o pieska. Nawet
całkiem podobna sytuacja. Zmarszczył jedynie brwi, po czym
uśmiechnął się lekko i odparł:
- To
może być całkiem dobry pomysł.
- Dzięki
– szepnęłam, po czym przewróciwszy się na brzuch, wyciągnęłam
ręce w stronę „pieska”.
Serce
mi się rozgrzało kiedy zobaczyłam jak unosi łeb ze sterczącymi
uszkami, a jego skrzydełko zaczyna machać jakby miał zaraz
odlecieć. Przytuptał do nas szybciutko, a ja tym razem uważałam,
by się nie pokaleczyć. Po dobrej chwili pieszczot, nasz nowy kolega
ułożył się między nami i przymknął swe krzywe oczka.
Tak,
ta noc jednak była piękna.
---------------------
Uff...mam nadzieję, że nie zatraciłam tego drygu do pisania za który mnie lubicie i podobało się c:
Brak komentarzy pod tym rozdziałem jest karygodnym niedopatrzeniem, które trzeba nadrobić.
OdpowiedzUsuńWiedz, że chociaż jedna osoba niesamowicie cieszy się z nowego rozdziału. Niedawno przeczytałam całą historię jeszcze raz, żeby sobie przypomnieć o co właściwie chodziło, a tu proszę. Świeżutki nowy rozdzialik, mimo że po długim czasie, to jednak nadal tak samo dobry.
Bardzo się cieszę, że jednak postanowiłaś kontynuować. Z niecierpliwością czekam na kolejną porcję Yumisia.
Masło
Jak cudownie, że wróciłaś. Tęskniłam za tą historią, koniecznie napisz kolejny rozdział, KONIECZNIE. Czekam pełna nadziei :3
OdpowiedzUsuń~Meron-panu
O jeżu! Ile ja na to czekałam! Tak się stęskniłam za tą radością z czytania Twojego opowiadania :D Czekam na więcej, a skoro tu jestem to i tak planuję wszystkie rozdziały powtórzyć ^^
OdpowiedzUsuńChyba wszyscy jesteśmy wdzięczni za Twój powrót, a ja dodatkowo życzę silnej woli i chęci do pisania kolejnych części~ ^( *u* )^
Hejo! Przeczytałam twojego bloga kilka miesięcy temu... dzisiaj tak wchodzę z nadzieją, że wróciłaś i tu taka niespodzianka- nowy rozdział! :D
OdpowiedzUsuńJestem bardzo szczęśliwa! Bardzo fajny jak wszystkie :D
Kiedy bowy rozdział?
Pozdrawiam ^^
Jaki błąd -.-
UsuńNowy nie bowy...
Hej, zaglądasz tu jeszcze? Bo wygląda na to, że blog został porzucony :c
OdpowiedzUsuńJuż ponad rok, jak nie ma cię,
OdpowiedzUsuńNiewdzięczny los zmienia życia bieg,
Tak trudno jest zacząć nowy dzień.
Zatrzymam cię w pamięci mej,
Chcę poczuć jak, jak przytulam cię,
Chcę wierzyć, że nic nie stało się.
~~Torri.
To już półtorej roku, a ty droga Autorko nawet nie zaglądasz tutaj ;-; Ruszyłabyś w końcu cztery litery i napisała coś!
OdpowiedzUsuńNadal czekam z niecierpliwością ;)
OdpowiedzUsuń